Znamy spadkowiczów z 1.ligi. Derby Gminy dla Bad Boys.


To była rekordowa w tym sezonie kolejka, biorąc pod uwagę liczbę zdobytych bramek. I choćby z tego powodu, nasze podsumowanie troszkę się opóźniło.

Ale zanim wspólnie odtworzymy sobie to, co działo się wczoraj, wpierw kilka słów o transmisji. Mimo, że były sytuacje, w których trochę baliśmy się o sprzęt, to na szczęście udało się pokazać wszystkie spotkania bez wyjątku. Frekwencja była bardzo dobra, Wasze zaangażowanie w kwestii kciuków i subskrypcji również, dlatego jesteśmy zadowoleni po wczorajszym dniu. A kto nie widział jeszcze swojego spotkania, a chciałby to nadrobić, to poniżej zostawiamy link.

A chyba można zacząć od stwierdzenia, że niedzielne granie rozpoczęło się od delikatnej niespodzianki. Spodziewamy się, że większość z Was większe szanse w parze Magnatt – Drink Team dawało tym pierwszym. Na wyobraźnię działał oczywiście remis z Bad Boys, natomiast Drinkersów nie można było lekceważyć, bo oni również w poprzedniej kolejce pokazali się dobrej strony i wiedzieliśmy, że tutaj będą celować w komplet punktów. No i zrobili to, co sobie zaplanowali. I to był kolejny mecz, który w dużej mierze toczony był na ich warunkach. Wszystko opierało się na dobrej obronie, a do tego zwłaszcza w pierwszej połowie była też duża skuteczność, bo ekipa Mateusza Wojdy prowadziła po niej aż 3:0. Magnatt zupełnie nie mógł wstrzelić się w bramkę, a na domiar złego popełnił w pierwszych 25 minutach więcej błędów, niż w całym spotkaniu przeciwko Złym Chłopcom. Ekipa z Wołomina obudziła się dopiero w drugiej części meczu. Fajny miała przede wszystkim okres od 31 do 33 minuty, gdzie zdobyła dwie bramki z rzędu i wydawało się, że to jest ten przysłowiowy „wiatr w żagle”, który poniesie ich w stronę następnych trafień. Drink Teamowi udało się jednak powrócić na właściwe tory. Znów dobrze zaczął grać blok obronny, rywal miał coraz mniej sytuacji, a w 44 minucie padła decydująca bramka w tym spotkaniu, którą zdobył dla Drinkersów Jarek Rozbicki. Po tym ciosie Magnatt już się nie podniósł i pewnie trochę tego meczu może żałować. Swoje zrobił brak wsparcia z przodu dla duetu Łukasz Kaczmarczyk – Michał Krajewski. Gdyby był Damian Paź i Mariusz Wdowiński pewnie wyglądałoby to inaczej, ale to tylko gdybanie. Po stronie triumfatorów warto wyróżnić wszędobylskiego Piotrka Tenderendę, który miał udział przy trzech z czterech trafień swojego zespołu. A co ten wynik oznacza? Drink Team co prawda wciąż jest przedostatni, lecz przy dobrych wiatrach może wskoczyć nawet na piątą lokatę. I to właśnie kosztem Magnatta, który w tym momencie okupuje tę właśnie pozycję, lecz w ostatniej kolejce czeka go mecz z Wolą. O punkty nie będzie więc łatwo…

Króciutki akapit poświecimy z kolei starciu PrefBudu z Show Teamem. Trzeba to wszystko opisać stanowczo – to była deklasacja. Show Team chyba wyszedł na to spotkanie bez jakiejkolwiek wiary w możliwość nawiązania równorzędnej walki, wyglądało to, jakby zupełnie nie miał planu na rywala i przy obrońcach tytułu wyglądał, jakby grał ze sobą po raz pierwszy. A PrefBud to oczywiście wykorzystał, zdobył aż 17 goli, chociaż co ciekawe – ten dorobek podzieliło między siebie tylko trzech graczy – Patryk Czajka (7), Michał Łapiński (5) i Konrad Kanon (5). Zespół Rafała Kowalczyka pewnie nie spodziewał się tak łatwej przeprawy i pozostaje mieć nadzieję, że nie wystrzelał się przed najważniejszym spotkaniem sezonu. Co do Show Teamu, to można żałować jednego. Że właśnie w taki sposób przyklepał swój spadek do 2.ligi. Ale to powoduje, że tym bardziej trzeba się zmobilizować na ostatnie spotkanie, by tę plamę zmazać. Bo jednak mimo całej sympatii do chłopaków i znając ich podejście do każdego meczu, nie można przegrywać w ten sposób na poziomie 1.ligi. I to nawet, gdy brakuje kilku podstawowych zawodników, bo tutaj przy dobrym ustawieniu w defensywie i konsekwentnym trzymaniu się planu, można było przegrać znacznie niżej. Co do samego spadku, to ten mecz nie był oczywiście decydujący. Tutaj wszystko rozeszło się o starcie z Al-Maj Car Marki. Ale na razie chyba to zostawimy i na podsumowanie tego sezonu w ich wykonaniu przyjdzie pora za tydzień.

Szansą dla Show Teamu, by jeszcze podtrzymać nadzieję na pozostanie w elicie, była porażka Black Dragons z Szewnicą. Ale „Czarne Smoki” absolutnie nie mogły sobie na taki scenariusz pozwolić, bo gdyby poległy z zespołem Marcina Białka, to jedną nogą byłyby w 2.lidze. W takim rozkroku była już z kolei Szewnica, która zamykała ligową stawkę i tylko zwycięstwem mogła spowodować, że nie pochłonie jej drugoligowa otchłań. I widać było, że ta ekipa bardzo poważnie podeszła do swojego zadania. Brakowało tylko kontuzjowanego Marcina Białka, a poza nim byli praktycznie wszyscy, od których w tym sezonie zależy najwięcej. No ale jak widać po wyniku – nawet to nie pomogło. Czego zabrakło? Przede wszystkim należy pochwalić Black Dragons. W naszej ocenie ta drużyna zagrała bardzo dobre 45 minut, po których prowadziła 4:0. Wszystko się tutaj zgadzało – skuteczność, mądra gra, dyscyplina, no i przede wszystkim wykorzystywanie bardzo prostych pomyłek przeciwnika. To był główny mankament Szewnicy tego dnia – błędy własne. Gol na 0:2 – za krótkie podanie, przechwyt i gol. Trafienie na 0:3 – dokładnie ta sama sytuacja. W taki sposób nie dało się tutaj rywalizować. A gdyby tego było mało, to RDK łapała bardzo dużo kartek, co nie ułatwiało sprawy. Łącznie ta ekipa grała 11 minut w osłabieniu, chociaż od razu doprecyzujmy, że nie chodziło tutaj o jakieś złośliwie kopnięcia czy niepotrzebne rozmowy z sędzią (poza jedną), ale o normalne faule. Wydawało się więc, że sprawa jest już przegrana. W 45 minucie sygnał do ataku dał jednak Arek Michalik. Świetne uderzenie z dystansu i mamy 1:4. Ten sam zawodnik dosłownie chwilę później asystuje przy bramce Łukasza Pokrzywnickiego i jest 2:4. Nie mija 60 sekund, a na listę strzelców znów wpisuje się Łukasz Pokrzywnicki i na 3 minuty przed ostatnim gwizdkiem, Szewnica miała do odrobienia już tylko jednego gola. Panika wdarła się z kolei w poczynania Black Dragons, którzy zdawali sobie sprawę, że są o włos od wypuszczenia pewnych trzech punktów. Przeciwnicy napierali i w 50 minucie mieli jeszcze rzut wolny. Piłka po centrostrzale Arka Michalika trafiła do jego brata Adama, a ten z bliskiej odległości trafił nią w słupek! Wygrywający musieli wtedy głęboko odetchnąć, bo przez własną niefrasobliwość o mało co, a nie zaprzepaściliby całego wysiłku włożonego w to spotkanie. Ostatecznie dowieźli jednak wynik 4:3 do końca, a to oznaczało, że ich utrzymanie stało się już pewne, z kolei Szewnica nie ma już szans, by wydostać się ze strefy spadkowej. Gracze w błękitnych koszulkach mogą żałować, że do gry wzięli się tak późno, bo gdyby ten mecz jeszcze potrwał, to pewnie osiągnęliby swój cel. No ale też trzeba się uderzyć w pierś, bo gdyby nie tyle kar ile skolekcjonowali, to być może proces odwrócenia wyniku udałoby się rozpocząć wcześniej. Stało się jednak inaczej i trzeba było przełknąć gorycz nie tylko porażki, lecz i spadku. W ekipie Black Dragons nastroje były lepsze i z przebiegu całego spotkania, ten zespół zasłużenie tutaj wygrał. Młode wilki z Wołomina muszą jednak pamiętać, że mecz trwa 50 minut, bo gdyby tutaj skończyłoby się remisem, to mało zaszczytny tytuł za frajerstwo kolejki trafiłby właśnie do nich.

Dobra i ambitna postawa Arka Michalika, nie wystarczyła do zwycięstwa.

Powyższe wyniki spowodowały, że o swój los mógł już być spokojny Al-Maj Car. Podopieczni Grześka Wojdy, mimo że pewnie byli faworytami wielu z Was do opuszczenia 1.ligi, znów okazali się sprytniejsi od kilku drużyn i na wiosnę ponownie zobaczymy ich w ekstraklasie. Myśleliśmy, że ta informacja wpłynie na nich rozluźniająco, ale nie sądziliśmy, że to wszystko tak ich zadowoli, że przeciwko OknoTech praktycznie nie podejmą rękawicy. Był to bardzo przeciętny mecz w wykonaniu drużyny z Marek, która od samego początku miała problemy, by złapać właściwy rytm. Oczywiście nie było o to łatwo również ze względu na klasę przeciwnika. Oponenci mieli tego dnia chyba najlepszą kadrę ze wszystkich dotychczasowych kolejek i to przełożyło się na ich postawę. OknoTech grał dojrzałą piłkę, z tyłu o wszystko dbali Grzesiek Konopka z Dawidem Gajewskim, a z przodu brylował duet Adam Matejak – Tomek Bylak. Po pierwszej połowie wynik brzmiał 3:0, chociaż mogło być zdecydowanie wyżej, bo w kilku sytuacjach świetnie zachował się golkiper markowian Bartek Masiak. Niestety druga połowa nie różniła się wiele od pierwszej. Przewaga wciąż była po stronie ekipy Adriana Wojdy, której przytrafił się tylko jeden słabszy moment, lecz na szczęście miał on miejsce przy stanie 5:0. Wówczas chłopaki stracili dwa gole z rzędu, ale na więcej już swoim konkurentom nie pozwolili. Końcowy rezultat, który brzmiał 7:2 być może jest nawet za niski jak na to, co tutaj widzieliśmy. Zabrzmi to może trochę brutalnie, ale to, z czego Al-Maj najbardziej nam się w niedzielę podobał, to… nowe stroje. Tyle że koszulki nie grają. Ta drużyna potrafi grać znacznie lepiej i jesteśmy pewni, że sama była rozczarowana swoją postawą. No nic – szansa na rehabilitację już za tydzień. Z kolei OknoTech zrobił tutaj swoje a dzięki porażce AutoSzyb z Al-Marem, wciąż jest w grze o brąz! By tak się stało potrzeba zwycięstwa w ostatniej kolejce właśnie nad Szybami, co przy założeniu, że dojedzie tutaj optymalny skład, jest jak najbardziej do zrobienia. Ale już sam fakt, że ten zespół wywalczył sobie bilet do walki o brąz i tak jest nie lada osiągnięciem, zważywszy na to, iż po trzech kolejkach miał na swoim koncie zaledwie…jeden punkt.

A skoro jesteśmy przy jednym punkcie, to byłoby to pewnie spełnienie marzenie dla Kustoszy 😊 Ferajna Kuby Suchenka niestety jak na razie nie dostąpiła zaszczytu otwarcia swojego dorobku punktowego, a wczoraj szans na taki scenariusz pozbawiła się zanim mecz z Retro się rozpoczął, bo graczy w zielonych koszulkach było tego dnia tylko sześciu. W dodatku nie było bramkarza, co w sytuacji, gdzie po przeciwnej stronie stał zespół, który wciąż liczy się w walce o medale, podpowiadało jedno – to musi się skończyć katastrofą. No i niestety tak było. Co prawda początek spotkania to jeszcze obustronna wymiana ciosów, ale od stanu 2:2, faworyci zaczęli odjeżdżać z wynikiem i tak naprawdę słowa są tutaj zbędne. Kustosze starali się jak mogli, łącznie zdobyli nawet 6 goli, co stanowi prawie połowę ich dotychczasowego dorobku strzeleckiego, no ale to chyba jedyne pocieszenie po niedzielnej konfrontacji. Mimo wszystko trochę zabrakło nam w ich poczynaniach konsekwencji, bo gdyby bardziej przyłożyli się do obrony, to aż tylu goli by nie stracili. Ale w takim meczu to chyba i tak większego znaczenia nie miało. Dla Retro to pewnie też nie było spotkanie, do którego będą wracali w codziennych rozmowach. Nie było tutaj elementu rywalizacji, no ale to nie była ich wina. Najważniejsze, że dość łatwo i bez kontuzji udało się tę potyczkę rozstrzygnąć, co skutkuje pozostaniem w grze o podium. A paradoks ich sytuacji polega na tym, że w ostatniej kolejce muszą liczyć na pomoc… Kustoszy. Bo to właśnie ten zespół będzie ostatnim rywalem Old Stars i gdyby zabrał im punkty, to Retro będzie mogło marzyć o najniższym stopniu podium. Ale na ich miejscu chyba byśmy się na to nie nastawiali…

Skoro o nastawianiu się mowa, to rozczarowanie przeżyliśmy oglądając hit przedostatniej kolejki między Al-Marem a AutoSzybami. Co prawda wiedzieliśmy, że to nie będzie taki mecz, jak obydwie potyczki Szyb z PrefBudem, natomiast zwłaszcza w kontekście emocji mieliśmy nadzieję, że tutaj będziemy ich doświadczać od pierwszej aż do ostatniej minuty. No ale nic z tego. Zacznijmy od tego, że Szyby mimo iż zagrały o godzinie o której chciały, to miały problem ze składem. Dopiero przy stanie 0:3 pojawił się Łukasz Flak, a jeszcze później przyjechał Przemek Gronek. Al-Mar sprawę potraktował poważniej, kadra była solidna, wszyscy dojechali na czas, no ale przede wszystkim można było dostrzec ogromną koncentrację w podopiecznych Marcina Rychty. Tutaj każdy wiedział jaka jest stawka i aktualni wicemistrzowie rozgrywek od samego początku grali na bardzo dobrym poziomie. To szybko zaczęło się przekładać na wynik, bo już w 11 minucie Al-Mar był o dwie bramki z przodu. Dopiero wtedy obudził się przeciwnik. Obóz Kamila Wiśniewskiego podkręcił tempo i najpierw zanotował strzał w poprzeczkę, a potem Oskar Bajkowski nie zdołał z najbliższej odległości pokonać Błażeja Kaima. Dziś możemy gdybać, czy wykorzystanie chociaż jednej z tych okazji cokolwiek by tutaj zmieniło. Al-Mar był z kolei niesamowicie efektywny. Jak już przedostawał się pod pole karne Bartka Muszyńskiego, to był tam bardzo groźny i w 17 minucie było już 3:0. Takim też rezultatem zakończyła się pierwsza połowa i domyślamy się, że w przerwie zawodnicy AutoSzyb pewnie powiedzieli sobie kilka mocnych słów. Tutaj należało błyskawicznie wziąć się w garść, bo nie wszystko było jeszcze stracone. No ale niestety – pierwsza akcja drugiej połowy i od razy kolejny gong – 0:4 i jest praktycznie po meczu. Wynik to zresztą jedna sprawa. Druga to bardzo dobra gra Al-Maru w destrukcji, który nie pozwalał rozwinąć się w ofensywie przeciwnikom. Oskar Bajkowski ciągle czuł oddech przeciwnika na plecach. Bartek Bajkowski znów musiał się cofać do obrony, by w ogóle być przy piłce. Sporo zamieszania robił za to Łukasz Flak i to on miał udział przy dwóch golach swojego zespołu, lecz te stanowiły tylko zmniejszenie rozmiarów porażki. Al-Mar całkowicie zasłużenie wygrywa tę potyczkę 5:2 i chyba można pokusić się o stwierdzenie, że taki Al-Mar ma wreszcie realną szansę, by za tydzień zdetronizować PrefBud. Szkoda tylko, że kontuzji nabawił się Błażej Kaim, bo on również był bardzo ważnym elementem tej układanki, no ale na takie rzeczy nie ma się wpływu. Co do Szyb, to był to pewnie jeden z ich najsłabszych meczów w tym sezonie. Nie dość, że im się nic nie układało, to rywal zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko, co dało taki a nie inny efekt. Ale trudno, trzeba się z tym szybko pogodzić i całą sportową złość ukierunkować na ostatni mecz. Bo wciąż jest o co grać – brązowy medal też ma swoją wartość. Tym bardziej dla zespołu, który ma tylko jeden krążek w całej swojej przygodzie ze Strefą Szóstek.

Pewna medalu za 2.ligę była za to przed tą kolejką Wola Rasztowska. Ale jeśli na dwa mecze do końca dysponujesz przewagą czterech punktów nad wiceliderem, to nie cieszysz się z tego co już osiągnąłeś, tylko celujesz w najcenniejszy skalp. A Woli do złota zaplecza elity był potrzebny tylko punkt przeciwko Bad Boys. I to było spokojnie do zrobienia, szczególnie że Źli Chłopcy przyjechali na ten mecz bez wielu bardzo ważnych zawodników, a więc trzech braci Woźniaków i swojego kapitana, Michała Szczapy. Jeśli mamy być szczerzy, to dla nas była to mocna podstawa by sądzić, że ekipa z Ostrówka nie zdoła przesunąć koronacji Woli w czasie. Na zdrowy rozum – jeśli w podobnym zestawieniu ten zespół nie potrafi pokonać Magnatta, to dlaczego mielibyśmy sądzić, że zrobi to w rywalizacji z liderem rozgrywek. A nasze wątpliwości spotęgowały się, gdy w 8 minucie to Wola Rasztowska wyszła na prowadzenie – Igor Mućka zafundował rywalom „specjalność zakładu”, czyli mocny strzał z dystansu i było 1:0. Ogólnie ten gol należał się miejscowym, bo pierwszy kwadrans mieli bardzo dobry. Byli aktywni, tworzyli sobie sytuacje i zasługiwali na trafienie. Bad Boysom nie było z kolei łatwo coś wykreować, natomiast podstawowy cel był taki, żeby trochę odsunąć zagrożenie od własnej bramki. I to się udało, bo Wola nie była już tak groźna, z kolei przegrywający coraz częściej zapędzali się na połowę przeciwnika. I w 25 minucie dopisało im trochę szczęścia, bo strzał Jarka Przybysza odbił się jeszcze od pleców jednego z zawodników i zupełnie zaskoczył Łukasza Barana. Ta bramka napędziła Bad Boys. W 30 minucie po trochę przypadkowej asyście Pawła Szczapy, do sytuacji sam na sam z bramkarzem doszedł Bartek Woźniak, który wymanewrował golkipera Woli i wynik brzmiał 2:1. Jeszcze ciekawiej zrobiło się w 35 minucie. Arbiter wyrzucił z biska Krzyśka Stańczaka, który „zamachnął się” na Patryka Rychtę. Ten drugi został z kolei ukarany „żółtkiem”, co w konsekwencji spowodowało, że Wola po upływie dwóch minut miała 180 sekund gry w przewadze jednego zawodnika. Ale nie potrafiła tego wykorzystać. Atak pozycyjny zupełnie się nie kleił i Bad Boys dość gładko wyszli z opresji grania o jednego mniej. A gdy siły się wyrównały, to Wola popełniła brzemienny w skutkach błąd. Rafał Roguski wybił piłkę wprost pod nogi Radka Stańczaka, a ten pobiegł z nią na bramkę i strzałem przy bliższym słupku po raz trzeci zmusił Łukasza Barana do kapitulacji! Teraz trzeba było ten wynik tylko utrzymać, co Źli Chłopcy zrobili tak jak powinni. Co prawda w ostatniej akcji meczu Łukasz Urbanik pokonał Karola Jankowskiego, ale nie miało to już żadnego wpływu na przydział punktów. Bad Boys pozbawili miana ekipy niezwyciężonej Wolę i dzięki temu walka o złoto jeszcze potrwa. Według nas, ten mecz był ogólnie starciem na remis a o wszystkim zdecydował element szczęścia i umiejętność wykorzystywania nadarzających się okazji. Triumfatorzy robili to lepiej i to zwycięstwo na pewno smakuje im wyjątkowo. Teraz można jedynie żałować wcześniejszych potknięć, natomiast walczyć trzeba do końca, bo czy możemy ze 100% pewnością stwierdzić, że Wola Rasztowska pokona Magnatt? Według nas to wcale nie jest takie oczywiste. Tyle że Bad Boys też muszą zrobić swoje, co w starciu z coraz lepiej wyglądającym Drink Teamem również będzie stanowiło duże wyzwanie. A to wszystko powoduje, że ostatnia kolejka 2.ligi nawet bez „meczu o wszystko” zapowiada się fantastycznie.

Człowiek-orkiestra w Bad Boysach – Jarek Przybysz. Tym razem z ważnym golem na 1:1.

Wygrana Bad Boys nie była tym, czego oczekiwali po powyższym spotkaniu zawodnicy Old Stars. Im marzyła się porażka tej ekipy, która przy własnym zwycięstwie pozwoliłaby wskoczyć na drugie miejsce w tabeli! No ale o tym drobnym rozczarowaniu należało szybko zapomnieć, bo przed nimi samymi też było wyzwanie – pokonać FC Radzymin. My staliśmy na stanowisku, że tutaj nie ma co liczyć na sensację. Że jeśli tylko ekipa Artura Guza i Marcina Gryza przyjedzie w dobrym składzie, to dość spokojnie zapunktuje za trzy. Dziś, mądrzejsi o wynik tego spotkania, możemy napisać, że owszem – cel został zrealizowany, natomiast wcale nie przyszedł on tak łatwo, jak myśleliśmy że przyjdzie. FC Radzymin zagrał jedno z lepszych spotkań w ostatnim czasie i był tutaj długimi fragmentami równorzędnym przeciwnikiem. Przede wszystkim ten zespół w końcu zaoferował coś w ofensywie, bo w poprzednich meczach wyglądał trochę jak szczerbaty szykujący się do zjedzenia suchara. Czyli chęci były, tylko argumentów brakowało. Tutaj wreszcie ta gra do przodu zaczęła się zazębiać – były strzały, było wystawianie się na pozycję i dzięki temu ekipa Roberta Kawałowskiego długo była w grze o punkty. Była to również zasługa wspomnianego przed chwilą kapitana FCR, który bronił bardzo dobrze i jedynym zawodnikiem z jakim miał problem, to Krzysiek Zych. Super-snajper naszych rozgrywek był w bardzo dobrej dyspozycji i to on zdobył pierwsze dwa gole dla swojej ekipy. Przy stanie 2:1 dołączył do niego Artur Guz, ale trafienie Vasyla Kaluzhnyia spowodowało, że na przerwę zespoły udawały się przy wyniku 3:2. W 27 minucie obejrzeliśmy z kolei najpiękniejszego gola niedzieli – zdobył go Krzysiek Zych, który w kapitalny sposób przypieczętował hat-tricka. FC Radzymin nie dał się jednak złamać i za wszelką cenę dążył do tego, by popsuć trochę humory faworytom. Co więcej – zdobył nawet bramkę na 3:4, lecz sędzia dopatrzył się faulu na bramkarzu i trafienia nie uznał. Gdyby wówczas było wskazanie na środek, to końcówka byłaby bardzo emocjonująca a tak w 47 minucie sprawę rozstrzygnął Michał Kur. Tym samym Old Stars są już tylko o jeden punkt od trzeciego miejsca na koniec sezonu. A ponieważ został im mecz z Kustoszami, to ten brąz wydaje się niemal pewny, a może się skończyć jeszcze lepiej. Chociaż oni na to trzecie miejsce wcale by się nie obrazili, czego niedługo znajdziecie potwierdzenie w wywiadzie, jaki przeprowadziliśmy z Arturem Guzem. Co zaś tyczy się FC Radzymin, to stawiamy przy ich występie duży plus. Oczywiście porażka boli, ale coś się tutaj pozytywnego zaczęło dziać i mamy nadzieję, że to dopiero początek. Krótsza ławka rezerwowych zrobiła swoje, lepsi zawodnicy mogli grać dłużej niż zwykle i to na pewno miało wpływ na jakość samej gry. A to dobry prognostyk przed derbami Radzymina, które czekają na nich w ostatniej kolejce.

Wszystkie statystyki z minionej serii gier znajdziecie już w raportach, czyli po kliknięciu na wynik spotkania w terminarzu. Apelujemy, byście dokładnie zweryfikowali czy wszystko się zgadza! Prośba, by zgłosić nam każdą pomyłkę. Co do terminarza na najbliższą niedzielę, to wrzucimy go we wtorek po południu.

PS: Czytasz nasze relacje? Polub je na Facebooku TUTAJ.

Dodaj komentarz

Musisz być zalogowany żeby dodać komentarz.