
Skopana Copa! AKS dokonuje cudu, ku uciesze Black Dragons.
W tym sezonie to była kolejka ze zdecydowanie największą liczbą niespodzianek. Zwłaszcza w drugiej lidze, gdzie niewykluczone, że już za tydzień Black Dragons będą świętować tytuł mistrzowski.
A zaczynamy tradycyjnie od informacji, że kto nie mógł przeżywać z nami wczorajszych spotkań podczas transmisji LIVE, to może sobie całość zobaczyć z odtworzenia. Dzięki wszystkim za obecność, za wszystkie polubienia i subskrypcje, mamy nadzieję że się podobało 😊
A teoretycznie naszą relację LIVE mieliśmy zacząć od spotkania Green Teamu z Al-Marem. Problem ze znalezieniem współkomentatora, jak również informacja, że Al-Mar ma spore problemy ze składem, spowodował iż ostatecznie transmisję rozpoczęliśmy trochę później. A szkoda, bo to starcie przysporzyło sporo emocji i długo wydawało się tutaj, że Zieloni poniosą pierwsze straty punktowe w sezonie. Pozbawieni Piotrka Bieleckiego długo grali bardzo zachowawczo, co było idealną sytuacją dla przeciwników, którzy z racji wąskiej kadry nie forsowali tempa i jeszcze do 42 minuty mogli mieć nadzieję, że wrócą do domów z punktami. Zwłaszcza, że jak na kadrę którą dysponowali, prezentowali się dobrze, grali mądrze, ale w drugiej połowie chyba dało o sobie znać zmęczenie. Tę część spotkania ekipa Marcina Rychty przegrała 0:4, chociaż dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że było to jednostronne 25 minut. Na pewno Green Team zaczął grać wtedy lepiej, był bardziej zdeterminowany, a skutek odniosły wskazówki Rafała Kudrzyckiego, by zabiegać przeciwnika i zmuszać go do błędu już na jego połowie. Do momentu, gdy obrońcy tytułu dość swobodnie pozwalali konkurentowi rozgrywać piłkę, to wynik był na styku, ale wystarczyło trochę pressingu a od razu w Al-Marze zaczęły pojawiać się błędy. Trzeba też powiedzieć, że obóz Adriana Wojdy był bardzo skuteczny, bo niemal każdy celny strzał w drugiej odsłonie, znajdował metę w siatce. To więc drugi mecz pod rząd, gdzie po końcowym gwizdku zawodnikom z Wołomina towarzyszyło pewnie przeświadczenie, że mogli pokusić się o coś więcej. Zaskakiwać może to, że jakiś procent szans odbierają sobie sami, bo to zawsze był zespół słynący z długiej i konkretnej ławki rezerwowych. A wczoraj znowu wyglądało to marnie i nawet jeden zawodnik więcej mógł zrobić różnicę. Green Team takich problemów nie ma i gdy jego przeciwnicy zaczynają oddychać rękawami, on potrafi dopiero wtedy zagrać na maxa. I dzięki temu Zieloni nie dość, że zagwarantowali sobie podium, to w wyniku porażki Copy, są na pole position w kwestii mistrzostwa. Tak blisko, ale wciąż jednak trochę daleko.
A czy ktoś może nam wytłumaczyć, co wczoraj zrobił Show Team? Tyle się nachwaliliśmy tego zespołu w ostatnich tygodniach, już nam się wydawało, że coś o tej drużynie wiemy, a tutaj psikus – obóz Przemka Matusiaka przegrywa z Retro Squad! Tym samym powtarza się sytuacja z poprzedniego sezonu, gdzie ta drużyna również potrafiła ulec z zespołem, który do tamtego momentu nie miał na swoim koncie ani jednego punktu – czyli z The Naturatem. I też pamiętajmy, że po tamtej klęsce Show Team długo nie mógł dojść do siebie. Ciekawe jak będzie w tym przypadku. A jak doszło do tej sensacji? Początkowo nic nie zwiastowało tragedii. Do przerwy faworyci prowadzili 1:0, potem błyskawicznie podwoili stan posiadania i sprawa była praktycznie klepnięta. Ale wystarczyło zaledwie 60 sekund, by ze stanu 2:0, Retro zrobiło 2:2. I nawet akcje po których padały gole były bardzo podobne – wszystko brało się z przewagi w prawym sektorze boiska, gdzie najpierw dobrze zachował się Kamil Ryński a potem Mirek Wójcik. Show Team otrząsnął się jednak z letargu i w 38 minucie za sprawą celnego uderzenia z rzutu wolnego swojego kapitana, ponownie był na dobrej drodze do zgarnięcia całej puli. Ale fatalnie rozegrał końcówkę spotkania. Zamiast zacieśnić szyki, wciągnąć Retro na swoją połowę i skutecznie go kontrować, pozwalał by to rywal wychodził z szybkimi atakami. Zabrakło tutaj doświadczenia, a może po prostu chłopaki nie wierzyli, że może im się tutaj stać krzywda. Trudno powiedzieć. No i niestety – w 40 minucie po zamieszaniu pod ich bramką gola zdobył Darek Rosłon, a lada moment kontrę Retro idealnie wykończył Kamil Ryński i sensacja stała się faktem. Demony ze spotkania z The Naturatem powróciły, ale szczęście w nieszczęściu Show Teamu polega na tym, że wciąż kwestię wicemistrzostwa mają tylko w swoich nogach. To wszystko trzeba jednak przemyśleć, bo jeśli wyjdziemy z założenia, że Show Team lepiej gra z zespołami silniejszymi, no to patrząc na jego terminarz, musi się mieć na baczności. Natomiast Retro udowodniło, że gra zdecydowanie lepiej niż wskazuje na to tabela. Być może wychodzi coraz lepsze zgranie, a w tym konkretny przypadku swoją rolę odegrało pewnie też szczęście, którego w poprzednich spotkaniach brakowało. Najważniejsze, że to przełamanie w końcu przyszło, co pozwoli Darkowi Rosłonowi i spółce ze spokojem oczekiwać kolejnych potyczek.
Niewiele miejsca poświęcimy za to spotkaniu AutoSzyb z PrefBudem. Bo chyba każdy kto oglądał transmisję ten wie, co się tutaj wydarzyło. Tak naprawdę, to wszystko należy sprowadzić do sytuacji z 10 minuty, gdzie znów dała o sobie znać gorąca głowa Damiana Matuszewskiego. Dwie bezmyślne żółte kartki, osłabienie zespołu, rywale już do przerwy wykorzystują sytuację prowadząc 5:1 i jest po herbacie. A to wcale nie musiało tak wyglądać. Bo do momentu wykluczenia tego gracza, gra ekipy z Tulewa bardzo się podobała. Były okazje, brakowało co prawda trochę skuteczności, ale widzieliśmy w tym potencjał na dobry wynik. Szkoda tylko, że marnuje się to poprzez zachowanie jednego z zawodników, który jakby zupełnie zapomina o tym, że psuje w ten sposób zabawę innym, ze swoimi kolegami na czele. Inna sprawa, że końcowy wynik czyli 9:3, nie oddaje w pełni tego, co działo się na placu. Bo PrefBud nie był tutaj chłopcem do bicia, tylko że miał totalnie rozregulowany celownik. Wystarczy spojrzeć na statystykę strzałów – było ich mniej więcej tyle samo po obu stronach. Tyle że Szyby swoje okazje zamieniały na gole, a rywal nie. To jednak nie był problem triumfatorów. Oni zrobili swoje, wygrali kolejne spotkanie i na pewno morale w ich szeregach wzrosło. Pochwalić należy Łukasza Flaka, który był bardzo aktywny, oraz Rafała Muchę, bo chłopak przyjechał na mecz spóźniony, a wystarczyło mu około 15 minut, by zapisał na swoje konto cztery gole! I chociaż Szyby o nic już nie walczą, to zrobią wszystko, by w tym sezonie nie przeżywać już goryczy porażki. Co do PrefBudu, to tak jak wspomnieliśmy – możemy żałować, że przez zachowanie jednego zawodnika, sami odebrali sobie atuty. Tym bardziej, iż grali tutaj o podtrzymanie nadziei na podium. Porażka spowodowała, że z realnej szansy zrobiła się już tylko matematyczna, choć oczywiście trzeba walczyć do końca.
Skoro przy końcówkach jesteśmy, to niesamowitych emocji doświadczyliśmy w finałowych fragmentach spotkania Al-Maj Car – Joga. Prawdę mówiąc, to zupełnie nie zakładaliśmy, że w starciu tych teamów o wszystkim zdecyduje akcja z 50 minuty spotkania. Spodziewaliśmy się gładkiego sukcesu zespołu z Marek, który przyjechał w bardzo mocnym składzie, czego z kolei nie można powiedzieć o Jodze. Brak kapitana, brak Kacpra Cebuli, brak Tomka Sieczkowskiego – to zapowiadało sromotną porażkę. Reprezentanci Bonito pozytywnie nas jednak zaskoczyli. Grali z faworyzowanym przeciwnikiem jak równy z równym, objęli dobrą taktykę i trzymali się jej od początku do końca. Nie mieli wielu kreatywnych graczy, dlatego uznali, że skupią się na destrukcji i wychodziło im to naprawdę dobrze. Nawet w relacji na żywo praktycznie dopisywaliśmy im jeden punkt w ligowej hierarchii, bo na kilkadziesiąt sekund przed końcem było 2:2, a Joga miała piłkę na połowie przeciwnika. I mogła zrobić wszystko – wywalić futbolówkę w kosmos, ochraniać ją w narożniku pola karnego, tak naprawdę sposobów na utrzymanie tego rezultatu było milion. Ale Joga wybrała ten najgorszy z możliwych. Niepotrzebnie zagrała na aferę z rzutu rożnego, piłkę przejął Łukasz Grochowski, Michał Chaciński nie zdecydował się na faul, przez co rywal przebiegł kilkadziesiąt metrów, a potem potężnie przyłożył z prawej nogi i Darek Wasiluk był bez szans (cała akcja do obejrzenia poniżej). Panie Łukaszu – chapeau bas! Jak na nasze warunki Łukasz Grochowski to absolutnie pan-piłkarz i udowodnił to po raz kolejny. Za chwilę arbiter zakończył te zawody i Jodze pozostało ukryć twarz w dłoniach. Tyle wysiłku, tyle włożonej energii, tyle poświęcenia – a wszystko to jak krew w piach. Szkoda. I nawet nie silimy się, by podnieść ich na duchu, pisząc że zagrali dobre zawody. Nie raz byliśmy w podobnej sytuacji i coś takiego nie pomaga. Pozostaje im oczekiwać na kolejny mecz i tam w końcu się przełamać. Z kolei Al-Maj może mówić o szczęściu. Zagrał dużo słabiej niż z Box Gardą, nie za bardzo miał pomysł na to spotkanie i gdyby skończyło się podziałem punktów, nie mógłby mieć do nikogo pretensji. Na szczęście miał w składzie Łukasza Grochowskiego i to dzięki niemu pozostaje w grze o najwyższe cele.
Podobny zamiar co Al-Maj miał Beer Team. Tyle że on stanął naprzeciwko być może najbardziej wymagającego rywala w rozgrywkach – niezwyciężonej Copa FC. I wiedząc, że musi sobie radzić bez Konrada Kanona czy Pawła Cackowskiego, nie dawaliśmy mu tutaj wielkich nadziei na zgarnięcie kompletu „oczek”. Co prawda Kopacze też mieli pewne braki, bo z różnych przyczyn na Warszawską 41 nie dojechali Konrad Bulik i Bartek Kielak, ale to nie zmieniało naszej perspektywy na to spotkanie. Po raz kolejny okazało się jednak, że piłka amatorska rządzi się swoimi prawami. Bo to Beer Team okazał się tutaj zdecydowanie lepszy. I wcale w tym momencie nie przesadzamy, bo zawodnicy Mateusza Karpińskiego rozegrali świetne 50 minut, zupełnie zneutralizowali przeciwników i zasłużenie zgarnęli trzy oczka. Copa długimi fragmentami zupełnie nie miała pomysłu na grę, a w drugiej połowie na palcach jednej ręki można policzyć jej groźne akcje. A to właśnie wtedy rozstrzygnęły się losy spotkania. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 1:1, ale na początku drugiej Kopacze dali się totalnie zaskoczyć. Gola na 1:2 stracili po upływie ledwie kilkunastu sekund od rozpoczęcia gry, a wystarczyły kolejne dwie minuty, by Kuba Skibowski podwyższył prowadzenie Beer Teamu i sytuacja przegrywających zrobiła się bardzo trudna. Zwłaszcza, że tak jak mówiliśmy – mieli oni ogromne problemy, by wykreować cokolwiek groźnego pod polem karnym konkurentów. Rywal był bardzo skuteczny w defensywie, nie przegrywał pojedynków, nie dawał się wymanewrować, a w razie co miał w odwodzie czujnie wszystko asekurującego Mateusza Karpińskiego. Gwóźdź do trumny został wbity w 40 minucie, gdy rozgrywający pierwszy mecz w tym sezonie Damian Nowaczuk w swoim stylu pokonał Darka Wasia i stało się jasne, że Copa nie ma już szans na powstanie z kolan. Udało jej się tylko zmniejszyć straty i trzeba powiedzieć, że jej droga do mistrzostwa bardzo się wydłużyła. O szczegółach będzie jeszcze okazja napisać. Natomiast Beer Team zrealizował chyba cel minimum na ten sezon, bo tylko kataklizm mógłby mu odebrać podium. A wciąż istnieje szansa nawet na złoto, chociaż w tym temacie nie wszystko jest już w nogach chłopaków z Radzymina. Ale po tak dobrym meczu chyba nie ma sensu tego analizować. Trzeba po prostu robić swoje dalej i postarać się, by ten cenny skalp był jedynie jednym z wielu w ich przygodzie ze Strefą Szóstek.
Niewiele goli padło również w innej pierwszoligowej konfrontacji – Bad Boysów z HandyMan. Spotkały się drużyny, które chciałyby mieć ten sezon z głowy, bo nikt się chyba nie spodziewał, że zamiast bić się o medale, jedyną walką którą stoczą, to o uniknięcie ostatniego miejsca w tabeli. Mało to ekskluzywny cel, ale wychodząc na boisko nie myślisz co ci może dać zwycięstwo – chcesz po prostu wygrać i tyle. I pewnie takie też podejście było jednych i drugich przed pierwszym gwizdkiem. I jaki mecz ostatecznie zobaczyliśmy? Skłamalibyśmy pisząc, że było to wielkie widowisko, ale na pewno było zacięte. Jedni drugim nie odpuszczali, było też całkiem sporo fauli jak na mecz „o pietruszkę”, co tylko wzmacniało naszą tezę, że walka szła tutaj przede wszystkim o honor. W naszym kuponie na BETFAN stawialiśmy na Bad Boys, chociaż gdy zobaczyliśmy, że brakuje Piotrka Stańczaka, to naszła nas pewna obawa. Na szczęście Krzysiek Smolik też miał swoje problemy i było jasne, że to nie będzie mecz do jednej bramki i każdy scenariusz jest możliwy. Finalnie minimalnie lepsi okazali się gracze z Ostrówka. Być może dlatego, że mieli jednak więcej atutów w ofensywie, aczkolwiek gol który zdecydował o ich sukcesie padł z niczego. Banalny błąd przydarzył się bowiem Darkowi Banaszkowi, który tego dnia zastępował Daniela Laskowskiego między słupkami. No i niestety – zbyt dalekie wyjście od bramki, strata piłki, strzał do pustej Daniela Woźniaka i wtedy nikt jeszcze nie mógł przypuszczać, że to właśnie ta pomyłka zdecyduje o losach trzech punktów. W 45 minucie Bad Boys mogli zresztą temat zamknąć definitywnie, lecz Paweł Woźniak trafił z rzutu karnego w poprzeczkę. Nikt nie będzie mu jednak tego wypominał. To on wywalczył ten stały fragment, a poza tym zwycięzców się nie sądzi. Trudno też pisać tutaj o wielkim rewanżu Złych Chłopców za ostatni mecz poprzedniego sezonu, bo jednak Hendymeni mocno się od tamtego czasu zmienili. Niewykluczone, że czeka ich jakaś rewolucja, ale o tym Krzysiek Smolik będzie myślał później. Teraz trzeba jeszcze dokończyć to co zaczęte i postarać się wyjść z twarzą z tego sezonu. Bad Boys już to uczynili, a ponieważ czeka ich jeszcze mecz choćby z Green Teamem, to mogą jeszcze kilku drużynom się przysłużyć. Tym samym o ich motywację na ostatniej prostej trzeciej edycji możemy być chyba spokojni.
Od outsidera po pokonanie byłego lidera! Tak w skrócie możemy za to ocenić drogę, jaką w tym sezonie przeszła ekipa AKS Elektro. Nikt by chyba nie postawił na to, że ta drużyna na dwie kolejki przed końcem będzie poważnym kandydatem nawet do wicemistrzostwa drugiej ligi! Niemożliwe? Chyba nie można tak napisać o zespole, który wczoraj przegrywał 1:4 z Lema Logistic, by ostatecznie wygrać 6:4! Znamy takich, którzy po pierwszej połowie, gdzie wynik brzmiał 3:1 dla faworytów, opuścili Orlik i dopisali Logistycznym trzy punkty. Elektryczni nic sobie jednak z tego nie robili. Wiedzieli, że to nie jest mecz, który trzeba spisać na straty i nawet gdy w 30 minucie stracili kolejnego gola, wciąż była w nich wiara, że odwrócą losy spotkania. Zresztą – oni gonili z Box Gardą i wygrali. Gonili z Retro i też zapisali punkty na swoje konto. I teraz także serce do gry pokazali wtedy, gdy sytuacja najbardziej tego wymagała. No i trzeba w tym momencie oddać co cesarskie Marcinowi Białkowi. Co ten chłopak ma siłę do biegania, to naprawdę szacunek. To on zdobył trzy z czterech kolejnych goli dla AKSu, a ponieważ jedną w tzw międzyczasie dorzucił Arek Michalik, to w 40 minucie było 5:4 dla graczy w bordowych koszulkach. Lema postawiła wtedy wszystko na jedną kartę. Z bramki zszedł Darek Piotrowicz, który z racji drobnego urazu nie planował grać w polu, ale gdy sytuacja tego wymagała, postanowił dokonać małego poświęcenia. Na nic się to jednak zdało. W 45 minucie piękny gol z dystansu Arka Michalika załatwił sprawę, a w samej końcówce Elektro miało jeszcze przynajmniej trzy 200% okazje do zdobycia gola, ale ich niewykorzystanie przyjęło z uśmiechem, bo najważniejsze że remontada okazała się skuteczna! Ktoś może powiedzieć, że był to sukces nad osłabionym faworytem. No tak – brakowało Damiana Kossakowskiego, kilku innych graczy jest kontuzjowanych, ale i AKS miał swoje problemy, bo dysponował tylko jednym rezerwowym. A jednak zdołał wyjść z piłkarskiego bagna, bo tak należy określić stratę trzech goli na 20 minut do końca meczu. Takie zwycięstwo ma szczególny smak i cel na ostatnie dwa spotkania jest jeden – zdobyć sześć punktów i skończyć na podium. Co zaś się tyczy Lemy, to może za szybko uwierzyła, że jest po wszystkim. A może nie starczyło jej sił? Trudno spekulować. Ale drużyna Kacpra Piątkowskiego musi się bardzo szybko podnieść. Bo zaraz może się okazać, że z sezonu, gdzie przynajmniej srebro wydawało się pewne, mogą skończyć z niczym. Zwłaszcza, iż jeden z ostatnich meczów zagrają z…
Black Dragons Team! Czarne Smoki nie mają z kolei dla nikogo litości i żaden spadek formy jeszcze ich nie dotknął. A przynajmniej nie na tyle, żeby oddać komuś jakieś punkty i tak też było przeciwko Box Gardzie. Serek Modzelewski i spółka wygrali te zawody pewnie, chociaż były dwa momenty, gdzie wysoko prowadząc stracili kilka goli pod rząd i mogło się zrobić nerwowo. Mimo wszystko pod względem jakości piłkarskiej sporo przewyższali markowian, którzy widząc z kim mają do czynienia, od czasu do czasu zameldowali się przeciwnikowi, lecz na faworytach nie robiło to wrażenia. Było zresztą widać gołym okiem, że lider drugiej ligi nie gra na 100% możliwości i gdyby zaszła taka potrzeba, to włączyłby wyższy bieg i szybciej pozamiatał temat. Z kolei Gardzie nie możemy odmówić chęci. A nie jest to wcale takie oczywiste, gdy do przerwy przegrywasz 0:3 i wiesz, że wychodzisz na drugą połowę bez realnych szans na dobry wynik. Z pozytywów po ich stronie na pewno należy zapisać udany debiut w Strefie 6 Andrzeja Rogalskiego. Popularny „Ryba” wzmocnił defensywę, dał trochę akcentów z przodu i przyda się w kolejnych spotkaniach. Szkoda natomiast, że zabrakło Damiana Malinowskiego, bo brak lidera w środku polu był bardzo widoczny i to właśnie w tej strefie Dragons mieli największą przewagę. Po ich stronie musielibyśmy z kolei wypisać chyba wszystkich, bo tutaj cały zespół zagrał na równym poziomie. Swoje dorzucił też Czarek Nowakowski – trochę nam przyszło czekać, by sprawdzić co ten bramkarz potrafi, albowiem dopiero niedawno wrócił z zagranicy, ale już wiemy, że to będzie mocny punkt zespołu z Wołomina. I tak prawdę mówiąc musimy się zgodzić z Czarkiem, który na naszą tezę w pomeczowym wywiadzie, że jego ekipie brakuje już tylko punktu do mistrzostwa, powiedział jedno – my i tak zdobędziemy wszystkie sześć jakie są do zdobycia. W takim składzie personalnym nie ma na nich mocnych, dlatego prawdopodobnie już za tydzień przyklepią swój udział w pierwszej lidze na kolejny sezon. Ale na wszelki wypadek z gratulacjami jeszcze się wstrzymamy.

Wszystkie statystyki z piątej kolejki znajdziecie już w raportach, czyli po kliknięciu na wynik spotkania w terminarzu. Apelujemy, byście dokładnie zweryfikowali czy wszystko się zgadza! Prośba, by zgłosić nam każdą pomyłkę. Zapraszamy Was także, by na przestrzeni całego tygodnia regularnie odwiedzać naszą stronę. Terminarz na szóstą serię (która odbędzie się w najbliższą niedzielę) pojawi się we wtorkowe popołudnie.