PrefBud już w fotelu lidera! Show Team daje show!


Tak długo wyczekiwana pierwsza kolejki drugiej edycji za nami. Zależało nam, by już wczoraj zobaczyć efekty naszej decyzji, polegającej na większej liczbie wyrównanych meczów. I w dużej mierze możemy być zadowoleni.

Już pierwsze wczorajsze spotkanie pokazało, że w rozgrywkach mamy wiele ekip o zbliżonym potencjale. Rywalizacja Bad Boys z Green Teamem skończyła się bowiem remisem, ale zespołem zdecydowanie bardziej niezadowolonym z takich okoliczności było dawne Studio-Car. Argumentów jest kilka – przede wszystkim chłopaki prowadzili już 2:0. Po chwili mieli też okazję na 3:0, ale nie wykorzystali liczebnej przewagi. I właśnie ten element, gdzie w sytuacji gry o jednego więcej nie potrafili docisnąć przeciwnika, kulał u nich najbardziej. Bad Boys długo się w tym spotkaniu rozkręcali, ale pod koniec pierwszej połowy ich gra znacznie się poprawiła, czego efektem było doprowadzenie do wyrównania. Bojowe nastroje na drugą połowę szybko zostały jednak stłamszone. W 30 minucie sędzia po raz drugi upomina Piotrka Stańczaka i lider obrony „Złych Chłopców” musi opuścić plac gry. Czy ta decyzja była właściwa? Każdemu pozwalamy na jej własną interpretację, albowiem filmik z tego zdarzenia zamieszczamy poniżej. Pięć minuty gry w stracie to wystarczający okres, by zamienić go na kilka goli i zapewnić sobie spokój aż do końca spotkania. Ale „Zieloni” marnują okazję. Zdobywają bowiem tylko jedną bramkę, a gdy siły się wyrównują, Bad Boys ponownie pokazują charakter i po trafieniu Daniela Woźniaka zapewniają sobie punkt. I chociaż nie widzieliśmy po twarzach Green Teamu wielkiego rozczarowania, to oni powinni jednak ten rezultat traktować w kategorii straty dwóch punktów. Bo czego jeszcze potrzebują, żeby wygrać mecz? Zabrakło im instynktu killera, ale też trzeba oddać Bad Boysom, że mimo tych trudnych chwil ani przez moment nie stracili wiary w pozytywne zakończenie. I los ich za to wynagrodził.

Wiara była pewnie też w ekipie The Naturatu. Podopieczni Szymona Baranowskiego wiedzieli, że trudniejszego rywala niż PrefBud nie mogli sobie wyobrazić na inaugurację, ale to wcale nie znaczyło, iż muszą tutaj nastawić się na łaskę ze strony przeciwników i prosić ich o jak najniższy wymiar kary. Tak nam się przynajmniej wydawało i nawet gdy zobaczyliśmy pierwsze trafienie w tym meczu, które padło już w pierwszej minucie, to kolejne fragmenty w wykonaniu „Fioletowych” były naprawdę obiecujące. Oczywiście rywale wielu ze swoich okazji nie wykorzystali, ale mimo to tlił się gdzieś promyk nadziei, że nie dojdziecie tutaj do pogromu. Myliliśmy się. Wzorem wielu poprzednich meczów z poprzedniego sezonu, The Naturat po stracie kilku goli z rzędu totalnie się pogubił. Znów zabrakło mu KONSEKWENCJI, żelaznej dyscypliny, której utrzymanie – nawet gdy nie idzie – gwarantowałoby przegraną z honorem. A tak to trudno powiedzieć, czy ta sztuka (mimo efektownego trafienia z główki Kuby Grubka – do zobaczenia na video) im się udała. Pewnie nie raz o tym pisaliśmy i zdajemy sobie sprawę, że to młodzi gracze, gdzie pewnie nielicznym chce się stać z tyłu i pilnować dostępu do własnej świątyni. Ale muszą oni sobie uświadomić, że dobra interwencja w obronie – zwłaszcza przeciwko tak klasowej ekipie jaką jest PrefBud – czasami znaczy więcej niż strzelony gol. Dlatego The Naturacie – NIE IDŹ TĄ DROGĄ. Co do PrefBudu, to potwierdziły się słowa wielu zawodników, że to bardzo mocna drużyna. Co prawda Rafał Kowalczyk kilka razy pokręcił nosem, widząc nieskuteczność swoich chłopaków, ale w takim spotkaniu, bez presji i bez ryzyka, że coś złego może się stać, można to zrozumieć. Prawdziwe wyzwania dopiero nadejdą.

A teraz przechodzimy do meczu HandyMan – Retro. Wielu kibiców naszej ligi sugerowało, że Retro to tak naprawdę stary, dobry Beer Team, tylko pod zmienioną nazwą. Ale nic bardziej błędnego – ze składu trzeciej ekipy poprzedniego sezonu wczoraj zagrał tylko Sebastian Płócienniczak. Ogólnie skład Retro nie był wczoraj pod względem frekwencji zbyt ekskluzywny, co miało swoje konsekwencje. Ale zanim mecz się rozstrzygnął, to bardzo długo widniał tutaj wynik 0:0. Przewagę w posiadaniu piłki miał HandyMan, ale nie potrafił przedrzeć się przez blok obronny Squadu. Co więcej – praktycznie najgroźniejszą sytuację w tej części gry stworzył beniaminek, ale Artur Augustyniak nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Danielem Laskowskim. Wydawało się, że ten stan impasu może tutaj jeszcze trochę potrwać, lecz w 28 minucie Rafał Zawadzki źle obliczył swoje położenie, nie zdążył do piłki, z czego skrzętnie skorzystali konkurenci i worek z bramkami się otworzył. Gracze Retro byli już też coraz bardziej zmęczeni, a Hendymeni skrupulatnie to wykorzystywali, w krótkim odstępie czasu budując swoją przewagę aż do czterech trafień. I gdy już sądziliśmy, że nic ciekawego się w tym meczu nie wydarzy, przegrywający jakby najedli się puszki szpinaku, niczym bajkowy bohater Popeye. Nie mając nic do stracenia zagrali trochę odważniej. I powolutku, acz systematycznie zaczęli się zbliżać do HandyMan. W 49 minucie było już nawet 3:4 i tylko jeden gol dzielił Retro od remontady. Ale nie udało się. Kamil Dybek i spółka nie oddali trzech punktów, aczkolwiek tę końcówkę muszą przemyśleć, bo długo nie mogliby w niedzielę usnąć, gdyby cała pula wymsknęła im się z rąk. Dodajmy, że w jednej z ostatnich akcji doszło do nieprzyjemnego zderzenia dwóch zawodników, po którym Jarek Rozbicki miał rozciętą powiekę. Na szczęście z Jarkiem wszystko w porządku, chociaż pod jego brwią pojawiło się pięć szwów. Życzymy mu szybkiego powrotu do zdrowia. Reasumując to spotkanie, to ciekawe ilu graczy The Naturatu zdecydowało się na nim zostać. Bo gra Retro byłaby dla nich idealna lekcją, jak należy grać w defensywie (nawet kosztem ofensywy). Zespół z Radzymina – z całym szacunkiem – nie ma w swojej kadrze wirtuozów piłkarskich, ale fakt, iż umie wykorzystać swoje atuty i nawet po straconych golach nie zmienia swojego nastawiania, powoduje że jeszcze niejedna ekipa mocno się z nią namęczy.

Falstart – od tego hasła przygodę z drugim sezonem Strefy 6 rozpoczęło natomiast Joga Bonito. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mimo doświadczenia z poprzedniej edycji, to nie oni będą faworytami konfrontacji z AutoSzybami, no ale nie przypuszczaliśmy, że chłopaki jeszcze przed pierwszym gwizdkiem pozbawią się szans na dobry wynik. Mimo trzech bramkarzy w kadrze, do Woli nie przyjechał żaden z nich. Brakowało też kilku cennych graczy z pola, jak również samego kapitana, który na pewno pomógłby to wszystko odpowiednio poukładać. Jeśli więc wspomniany Bartek liczył, że około godziny 13:00, a więc w momencie zakończenia tej potyczki, otrzyma wesołego smsa o treści „WYGRALIŚMY!” to grubo się pomylił. Joga przegrała z kretesem, bo tak należy interpretować rezultat 2:11, mimo serca jakie włożyli w tę potyczkę gracze w biało-czerwonych koszulkach. No ale nie mieli oni szans z ofensywnie usposobionymi konkurentami, którzy już po trzech minutach prowadzili 2:0. Potem był króciutki okres, gdzie zawodnicy Bonito mieli nawet więcej z gry, zdobyli też gola, ale naiwnym było myślenie, że tak to spotkanie będzie wyglądało dalej. Obrona Jogi miała bowiem mnóstwo pracy, gdyż Bartek Bajkowski z Krzyśkiem Zychem to niezwykle szybcy gracze, dobrzy technicznie, a dodatku ten duet naprawdę dobrze ze sobą współpracuje. Liczby mówią same za siebie – na jedenaście goli chłopaki byli „zamieszani” w… dziesięć. Joga walczyła, próbowała, ale nawet jeśli coś skonstruowała i udało się jej oszukać defensywę AutoSzyb, to świetnie bronił Mikołaj Rokita. Jakby problemów było mało, to w 41 minucie Kuba Pełka dostał drugą żółtą kartkę i końcówka meczu to już klasyczny mecz do jednej bramki. Wielka szkoda. Nie mamy rzecz jasna pewności, iż lepszy skład po stronie przegranych zapewniłby im jakieś punkty, no ale można byłoby powalczyć. A tak skończyło się na wysokiej porażce, po której morale Bonito jest na pewno poobijane. Odwrotnie niż u Szyb, bo ten zespół dał jasny sygnał, że po kilku sukcesach w pojedynczych turniejach, teraz jakiś krążek zamierza zdobyć w rozgrywkach ligowych. I właśnie wykonał ku temu pierwszy krok.

A jak wyglądał mecz, który określiliśmy mianem prawdopodobnego hitu pierwszej kolejki? Chyba możemy sobie pogratulować wyboru, bo rywalizacja między Orlikiem Zabrodzie a Show Teamem była naprawdę bardzo ciekawym i żywym spotkaniem. Wystarczy zresztą spojrzeć na statystyki strzałów – obydwie ekipy regularnie zatrudniały bramkarzy do interwencji i w tym momencie musimy się zatrzymać. Bo gdy już wejdziecie w raport meczowy, to zauważycie, że to Orlik miał więcej okazji do zdobycia bramek, a mimo to przegrał. Dlaczego? Najłatwiej byłoby to sprowadzić do jednego zdania – gracze z Zabrodzia z tak samo dużą łatwością kreowali sobie okazje, co je marnowali. Obrazek, w którym widzimy ich łapiących się za głowę i mówiących do siebie „jak to możliwe?!” widzieliśmy wielokrotnie. Bo to był taki mecz, gdzie gdy jedni atakowali, to drudzy ripostowali, tyle że Show Team robił to skutecznie, a Orlik nie. Ogromna w tym zasługa bramkarza triumfatorów – Czarka Murawskiego. Wiele o nim słyszeliśmy z Ligi Bobra, ale mimo to podchodziliśmy do jego możliwości z dużym dystansem. Bijemy się w pierś – może Czarek wygląda niepozornie, ale broni naprawdę rewelacyjnie. Chapeau bas! Byłoby jednak nieuczciwym stwierdzenie, że to on wygrał mecz Show Teamowi – tym bardziej, że bramkarz może co najwyżej mecz pomóc zremisować. Swoje zrobili też koledzy z pola. Dobre zawody rozegrał kapitan, podobał się Radek Wiśniewski, na duży plus również Adrian Bielecki, ale tak moglibyśmy wymieniać po kolei. Każdy jakąś cegiełkę do sukcesu dołożył. Co do Orlika, to tutaj mieliśmy takie wewnętrzne przekonanie, iż kogoś im w drużynie brakuje. Zupełnie nie wiedzieliśmy, czy tak jest naprawdę, jednak zwłaszcza w defensywie brakowało tam osoby o przywódczym charakterze. I nie myliliśmy, bo w wywiadzie (który niedługo zobaczycie) Zbyszek Pawlak zdradził, że na mecz nie dojechał lider ich defensywy – Karol Malinowski. Bo tak jak wspomnieliśmy – w ataku Orlik radził sobie swobodnie i to z tylną formacją miał największe problemy. Nie chcemy jednak w ten sposób umniejszać wiktorii Show Teamu, zwłaszcza że na poziomie lig amatorskich takie problemy są czymś naturalnym. I tak brawa należą się jednym i drugim za efektowne widowisko, które sprostało tytułowi nadanemu mu w sobotni wieczór.

Wszystkie statystyki z pierwszej kolejki znajdziecie już w raportach, czyli po kliknięciu na wynik spotkania w terminarzu. Apelujemy, byście dokładnie zweryfikowali czy wszystko się zgadza, bo dopiero uczymy się Waszych nazwisk czy twarzy, więc wpadki są nieuniknione. Staraliśmy się być dokładni, ale zawsze coś można przeoczyć. Zapraszamy Was także, by na przestrzeni całego tygodnia regularnie odwiedzać naszą stronę, bo będzie się tutaj sporo działo. A na pierwszy ogień pójdą wywiady po hicie kolejki. Terminarz pojawi się z kolei we wtorek około południa.

Dodaj komentarz

Musisz być zalogowany żeby dodać komentarz.