Pierwszy raz The Naturatu! Lekcja pokory dla AutoSzyb.


Jako organizatorom, nie wypada nam zachwalać naszych rozgrywek. Ale coś nam się wydaje, że ten sezon będzie niesamowity pod względem emocji. Bo skoro nawet The Naturat wygrywa mecz, to wiedz że coś dzieje!

Kto by przypuszczał, że po trzech meczach będą już tylko dwa zespoły, który nie mają na swoim koncie zwycięstwa i w tej grupie nie będzie Szymona Baranowskiego i spółki. Ale do tego wrócimy za chwilę, bo najpierw koncentrujemy się na pierwszym meczu wczorajszego dnia między Joga Bonito a Green Team. Sytuacja obydwu zespołów przed premierowym gwizdkiem była identyczna – jeden punkt na koncie i chęć jak najszybszego wzbogacenia się o całą pulę. A propos prędkości, to niewykluczone, że w tym spotkaniu padła najszybciej strzelona bramka w historii Strefy 6 – już po dziewięciu (!) sekundach trafienie na swoje konto zapisał Rafał Kudrzycki. Ale to nie wybiło Jogi z rytmu, która błyskawicznie odpowiedziała, a potem wyszła na prowadzenie. No ale to był główny problem ekipy Bartka Brejnaka tego dnia – granie zrywami. Po dobrym okresie przychodził słabszy i tak w kółko jeśli chodzi o pierwszą połowę. Z wyniku 2:1, po kwadransie gry zrobiło się 2:5, lecz końcówka tej części gry znów należy do Jogi, która zdobywa dwa gole i wraca do gry. No ale mylił się ten który myślał, że w drugiej połowie gracze w czerwono-białych koszulkach zdołają utrzymać się tuż za plecami przeciwników. Green Team w finałowych 25 minutach prezentował się znacznie lepiej i tę część spotkania wygrał aż 4:0. Duża w tym zasługa dobrze grającego Michała Wróblewskiego, który we wspomnianych golach zaliczył bezpośredni udział aż przy trzech. Joga gasła niestety w oczach z minuty na minutę i tak jak rozmawiamy z jej przedstawicielami – nie jest w stanie przełożyć swojej dyspozycji z gier towarzyskich na te mistrzowskie. „Zieloni” wygrali więc zasłużenie – lepiej „trzymali” tyły, byli bardziej skuteczni, no i przede wszystkim w swojej grze byli bardziej stabilni. Nie były to może piłkarskie fajerwerki, ale w meczu którego stawką było tak naprawdę sześć punktów, styl zawsze schodzi na drugi plan.

A skoro przy stylu jesteśmy, to pewnie wszyscy jesteście ciekawi, w jaki sposób HandyMan rozprawił się z AutoSzybami. No to odpowiadamy – to był naprawdę niezły styl. Nie stawialiśmy tutaj ekipy Kamila Dybka w roli faworytów, aczkolwiek nie zamykaliśmy im drogi do sukcesu, przy założeniu mądrej i konsekwentnej postawy. Być może nasze słowa miały jakiś wpływ na objętą przed meczem taktykę tego zespołu, bo trzeba przyznać, że poza krótkim okresem w końcówce pierwszej połowy, Hendymeni zaprezentowali bardzo wysoką dyscyplinę i trzy punkty trafiły w tej parze w godne ręce. Z kolei AutoSzyby zawiodły. Wiedzieliśmy, że ten zespół jeśli zostanie zmuszony do ataku pozycyjnego, to będzie miał problemy (niemal jak każdy w tych rozgrywkach), no ale liczba prostych i niewymuszonych błędów była wręcz zatrważająca. Symbolicznym momentem dla całego spotkania była 30 minuta. Szyby przegrywały 1:3, ale potem się podniosły i wydawało się, że wchodzą na właściwe tory. Przy stanie 4:4 banalna pomyłka przytrafia się jednak Kubie Skotnickiemu, który zaczął kiwać jako ostatni obrońca, stracił piłkę, a Emil Rozbicki był bezlitosny i przywrócił prowadzenie Handy z początku spotkania. I od tego momentu w ekipie Kamila Wiśniewskiego wdarła się nerwowość. Ona już wcześniej wisiała w powietrzu, ale teraz ten zespół był pod presją czasu i wiedział, że za chwilę będzie musiał postawić wszystko na jedną kartę. Defensywa konkurentów, o której tyle pisaliśmy w zapowiedziach, przetrwała jednak próbę czasu. Łukasz Mietlicki i koledzy dobrze się uzupełniali, przesuwali, asekurowali, a gdy tylko była okazja – wyprowadzali zabójcze kontry. I to po nich wynik na korzyść Handy zaczął rosnąć, a AutoSzyby już wtedy wiedziały, że pierwsza porażka w sezonie staje się nieunikniona. Ta drużyna nie znalazła sposobu na dobrze ustawionego konkurenta i to mimo że nie zabrakło żadnego z ważnych zawodników w ofensywie. Ale gdy zamknęło im się wszystkie korytarze i nie mogli się oni rozpędzić, to stracili większość ze swoich atutów. Triumfatorzy wiedzieli że tak będzie już przed meczem, jednak co innego wiedzieć, a co innego przełożyć tę wiedzę na boiskowe realia. Im się to udało, za co naprawdę duży szacunek!

No ale jeżeli dla HandyMan należy się duży szacunek, to respekt jakich gabarytów powinien opisać to, co zrobili w weekend gracze The Naturatu? Chyba każdy sądził, że Show Team sprawi tutaj takie lanie ligowym outsiderom, że pupa będzie ich jeszcze piekła dobrych kilka dni. Ale wszyscy się pomyliliśmy. I pewnie każdy zastanawia się dlaczego – czy to Show Team zlekceważył? A może to The Naturat zagrał tak dobrze? Pewnie jedno i drugie, natomiast nie sposób nie zwrócić uwagi na skład, jakim dysponował Szymon Baranowski. W bramce cuda wyczyniał Sergiusz Modzelewski. Z przodu świetną robotę robił kolejny nowy gracz – Patrick Kluk. Dobrze zaprezentował się też Kuba Ratajczak i moglibyśmy tak wymieniać. Można więc chyba napisać, że Show Team padł trochę ofiarą zmian w drużynie przeciwników, bo gdyby zagrał z nimi siedem dni wcześniej, dwucyfrówka pękłaby bez problemów. Tymczasem w tym spotkaniu gracze w Fioletowych koszulkach zagrali naprawdę solidnie. Nie przejęli się tym, że jako pierwsi stracili gola (zwłaszcza, że w meczach z ich udziałem robi się to standardem), a cały czas próbowali grać swoje. I właśnie fakt, iż nie dali się złamać, spowodował że Show Team został zbity z tropu. Ekipa Przemka Matusiaka myślała pewnie, iż kolejne gole są tylko kwestią czasu, a wcale tak nie było. The Naturat walczył twardo, nie odpuszczał, a gdy wyrównał i po pierwszej połowie mieliśmy remis, to już był wyczyn, który w spotkaniach tego zespołu nigdy wcześniej nie miał miejsca. W drugiej połowie faworyci przycisnęli, bardzo często przebywali na połowie konkurentów, ale brakowało im skuteczności. To kumulowało w nich nerwowość, a w 39 minucie szok na ich twarzach był już ogromny, gdy The Naturat wyprowadził zabójczą kontrę i wyszedł w tym spotkaniu na prowadzenie. Show Team wszelkimi możliwymi środkami próbował wyrównać, lecz świetnie bronił Sergiusz Modzelewski, a w wielu sytuacjach napastnikom brakowało po prostu chłodnej głowy. Minuty mijały, wynik się nie zmieniał, aż wreszcie wybrzmiał gwizdek, po którym Fioletowi krzyknęli głośnie „TAK JEST!!”. Cieszyli się, jakby wygrali ligę, ale dla nich to zwycięstwo miało szczególny smak. Nie dość, że było pierwsze, to jeszcze nad rywalem z górnej półki. I coś nam podpowiada, iż to wcale nie jest ich ostatnie słowo, bo z tym składem i tą determinacją, na trzech punktach ich dorobek na pewno się nie zatrzyma. Marne to pewnie pocieszenie dla przegranych, bo jakby nie było – to oni są i już pozostaną tymi, z którymi The Naturat wygrał pierwszy mecz w historii. Słowo klucz to chyba pokora. Ten zespół wyglądał na zbyt pewny siebie, a gdy zorientował się, że spotkanie wymyka mu się z rąk, było za późno. Ale spokojnie – wypadki przy pracy zdarzają się najlepszym. Teraz Show Team musi jednak zrobić wszystko, by faktycznie ta porażka była jedynie jednorazowym wybrykiem. I zobaczymy jak sobie z tym wszystkim poradzi.

Niewiele też zabrakło, by przegraną z innym ligowym maruderem zaliczył Orlik Zabrodzie. W sumie „niewiele zabrakło” to nie jest w tym przypadku precyzyjne określenie, bo ekipa Zbyszka Pawlaka była tak naprawdę o kilka sekund od wpadki. I to być może zasłużonej, bo chociaż wydawało się że ten zespół po pokonaniu PrefBudu urośnie w siłę, to przeciwko Retro zaprezentował się średnio. Pierwsza połowa totalnie do zapomnienia, bo gracze nieobecnego Kamila Wójcickiego punktowali przybyszów z Zabrodzia w sposób bezlitosny. Niemal każde ich zapuszczenie się pod bramkę, kończyło się golem, a gdy na początku drugiej odsłony zrobiło się 4:0, to tutaj mógł być tylko jeden możliwy scenariusz. Ale Retro chyba zbyt szybko uwierzyło, że przeciwnikom na pewno nie starczy czasu, by ich tutaj dogonić. Tymczasem Orlik, nie mając nic do stracenia, w końcu zaczął przypominać sobie, że jednak potrafi grać w piłkę i nieprzypadkowo był sprawcą największej sensacji w minionej serii. Dwa gole Zbyszka Pawlaka przywróciły nadzieję na choćby punkt, ale gdy Zbyszek Wójcik zmienił wynik na 5:2 dla Retro, to Orlik znów zaczął pikować. Mimo to walczył do samego końca i na 120 sekund przed finałowym gwizdkiem miał do odrobienia jeszcze dwa gole. I wtedy zaczęły się emocje. Wygrywający, być może w wyniku zmęczenia, zostawiali swoim rywalom coraz więcej miejsca, którzy nie bacząc na to, że sędzia w każdej chwili może zakończyć mecz, atakowali ile mogli. W 49 minucie genialną asystę zalicza ich bramkarz Krystian Falbowski, który dogrywa „ciasteczko” na głowę Mariusza Szymaniaka a ten z bliska pokonuje Artura Szczotkę. Za chwilę szansę na remis marnuje Karol Malinowski, a potem Retro ma okazję, by to spotkanie definitywnie zamknąć. Tak się jednak nie dzieje. W tym momencie sędzia patrzy już na zegarek, ale daje Orlikowi rozegrać jeszcze jedną akcję. Karol Malinowski przeprowadza rajd w swoim stylu, wykłada futbolówkę Łukaszowi Szydłowskiemu, a ten z zimną krwią zamyka akcję i mecz kończy się remisem! Arbiter nawet już nie wznawiał gry od środka, a niektórzy z zawodników Retro myśleli, że i tak to spotkanie wygrali. Nic z tych rzeczy – fatalna końcówka w ich wykonaniu kosztowała ich dwa punkty i ten zespół powinien mieć o to do siebie ogromne pretensje. Z jednej strony to i tak najlepszy występ tej drużyny w sezonie, no ale tutaj mieli całą pulę wyłożoną na tacy, a dali ją sobie sprzątnąć przed nosa. Orlikowi należą się więc brawa za grę do końca, chociaż to nie był ich najlepszy występ. I gdyby skończyło się porażką, to nie mogliby mieć do tego żadnego „ale”.

A rywalizację w trzeciej kolejce spinała klamrą rywalizacja Bad Boys z PrefBudem. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy tej potyczki, wiedząc że nie będzie to mecz do jednej bramki, a twarda i zacięta walka o trzy ligowe punkty. PrefBud bardzo na nie liczył, bo miał na swoim koncie jedną porażkę i nie mógł sobie pozwolić na drugą. Poza tym wytworzyła się dobra okazja, by doszlusować do ligowej czołówki, bo liderzy potracili „oczka” i należało z tej furtki skorzystać. O determinację Bad Boys także byliśmy spokojni, bo ten zespół zdaje sobie sprawę, że w trwającej edycji nie może zmarnować swojego potencjału w podobny sposób co w poprzedniej. No i taki ten mecz również był. Zacięty, bardzo wyrównany, aczkolwiek z dość nikłą liczbą okazji podbramkowych, co tylko potwierdzało tezę o stawce. Do przerwy mieliśmy tutaj remis. PrefBud rozpoczął strzelanie, ale po ładnym rozegraniu i prostopadłym podaniu Michała Szczapy do Pawła Woźniaka, Eryk Tomczyk musiał skapitulować a wynik brzmiał 1:1. Druga połowa to również granie przede wszystkim w taki sposób, by nie popełnić głupiego błędu. Początkowo lepiej to wychodzi zespołowi Rafała Kowalczyka, który w 38 minucie po bramce Dominika Guta znów jest bliżej zwycięstwa. Ale niestety – na pięć minut przed końcem spotkania banalny błąd przytrafia się Erykowi Tomczykowi. Próba wyekspediowania piłki kończy się tym, że bramkarz ekipy z Tulewa nabija piłką Pawła Woźniaka i ta wpada do siatki. Konsternację na twarzy wszystkich graczy w granatowych koszulkach można sobie wyobrazić. Potem mamy ciekawą sytuację, którą prezentujemy Wam na video. Była okazja, by PrefBud ponownie zaszachował Złych Chłopców, lecz arbiter dopatrzył się faulu Dominika Kluczka – czy słusznie? Oceńcie sami. To wszystko chyba trochę wybiło z rytmu triumfatorów Letniego NLH Cup, którzy w końcówce znów gubią krycie i pozwalają, by Paweł Woźniak mocnym strzałem z dość ostrego kąta skompletował hat-tricka. Przegrywający rzucili się wówczas do huraganowych ataków, ale defensywa Bad Boys była szczelna i nie pozwoliła konkurentom na doprowadzenie do remisu. Z naszej perspektywy podział punktów byłby tutaj sprawiedliwy, aczkolwiek w takich meczach decydują detale i one były po stronie Michała Szczapy i spółki. A PrefBud nie dość, że stracił kolejne punkty, to być może Krzyśka Zabrzeckiego, który w ostatniej akcji spotkania doznał kontuzji. Mamy nadzieję, że to nic poważnego i tego świetnego zawodnika jeszcze w tym sezonie zobaczymy. A bardzo by się on przydał swojej ekipie, która po trzech meczach ma zaledwie trzy punkty. Nie tak to miało wyglądać, aczkolwiek ten zespół ma też sporo pecha i jeśli ta zła karta w końcu się odwróci, to chłopaki jeszcze wrócą do walki o najwyższe cele. Zwłaszcza, że w czołówce jest bardzo płasko. A otwierają ją Bad Boys, którzy znów to co najlepsze pokazują w rywalizacji z ekipami na podobnym poziomie. I jeśli nie będą punktów oddawać biednym, to kto wie, czy stan który widzimy w tabeli, w ich przypadku nie pozostanie końcowym.

Wszystkie statystyki z trzeciej kolejki znajdziecie już w raportach, czyli po kliknięciu na wynik spotkania w terminarzu. Apelujemy, byście dokładnie zweryfikowali czy wszystko się zgadza i w razie błędów – dali nam znać. Zachęcamy Was także, by na przestrzeni całego tygodnia regularnie odwiedzać naszą stronę, bo postaramy się, by każdego dnia trafiło tutaj coś nowego.

Dodaj komentarz

Musisz być zalogowany żeby dodać komentarz.