
Orlik odarł z marzeń HandyMan! Bad Boys o krok od złota.
Przed kilkoma tygodniami pisaliśmy o wielkiej czwórce. Ale na kolejkę przed końcem drugiej edycji, mamy już jasność, że nowym mistrzem rozgrywek mogą zostać albo Bad Boys albo Green Team. Chociaż sprawę wyłącznie w swoich rękach mają tylko pierwsi z nich.
Zanim przejdziemy do krótkich opisów ze środowych meczów, to duże podziękowania dla wszystkich drużyn za Waszą organizację dotyczącą gry 11 listopada. Frekwencja była bardzo dobra, zaplanowane spotkania doszły do skutku, pogoda również dopisała i dzięki temu nie mamy już żadnych wątpliwości, że sezon Jesień 2020 uda się doprowadzić do końca. To budujące, że dysponujemy takimi drużynami w rozgrywkach, które potrafią być elastyczne, nie patrzą jedynie na swoje potrzeby, ale w tych trudnych czasach potrafią podejmować wspólne decyzje. Oby tak zawsze!
No dobra, to teraz mała retrospekcja zdarzeń z ostatniej środy. Zaczęliśmy od ważnego meczu dla układu górnej połowy tabeli, w którym Green Team podejmował Show Team. Zieloni zdawali sobie sprawę z jego rangi i mimo że presja była spora, nie poddali się jej i zainkasowali ważne trzy punkty. Ale wcale nie było tak łatwo, jakby wynik na to wskazywał. Faworyci dobrze rozpoczęli mecz, bo wystarczyło im siedem minut by zbudować dwubramkowe prowadzenie, ale mylił się ten kto sądził, że będzie to bezpieczna różnica, która pozwoli Adrianowi Wojdzie i spółce spać spokojnie. Show Team im dłużej trwała pierwsza połowa, tym prezentował się lepiej, co zaowocowało doprowadzeniem do remisu. Ale ten zespół znów dopadła przypadłość z poprzedniego spotkania. Gdy już łapali kontakt z rywalem, stracili głupią bramkę „do szatni”, a gdy rozpoczęła się druga połowa, „poprawili” trafieniem samobójczym. I to był początek ich końca. Green Team wiedział z kolei, że to idealny moment, by dobić zranionego przeciwnika i tak też zrobił, budując sobie kilkubramkową przewagę, której nie można już było roztrwonić. Można więc chyba ten mecz z perspektywy Showu Teamu określić mianem kolejnego dnia w biurze. Czyli niezła gra, napędzenie stracha konkurentowi, ale wszystko kończy się ostatecznie wyraźną porażką. To już szósta z rzędu przegrana ferajny Przemka Matusiaka i teraz trzeba rzucić wszystkie ręce na pokład, by nie zakończyło się siódmą, tym bardziej że to mogłoby grozić zakończeniem rozgrywek na ostatnim miejscu. Green Team może z kolei świętować. Bo bez względu na wynik ostatniej serii, nie skończy niżej niż na drugim miejscu. To jest ogromny sukces tej ekipy, podobnie jak każde kolejne zwycięstwo, które nie jest dziełem przypadku, ale coraz lepszego zgrania tej drużyny. Warto też podkreślić, że tak jak na początku sezonu bardzo dużo zależało tam od Rafała Kudrzyckiego, tak teraz te akcenty rozkładają się na większą liczbę graczy. I to dlatego Green Team jest tu, gdzie jest. Czyli pewny srebra, a wcale nie tak daleko od złota.
Gdy Zieloni zrobili już swoją robotę, to z niecierpliwością oczekiwali na starcie Bad Boys z AutoSzybami. I trzymali kciuki za tych drugich, bo gdyby Kamil Wiśniewski i spółka zapunktowali przeciwko Złym Chłopcom, to Green Team byłby na autostradzie do końcowego sukcesu. Ale chociaż skład zespołu w białych koszulkach był naprawdę mocny i pojawił się w nim nieobecny ostatnio Bartek Bajkowski, to powiedzmy sobie uczciwie – poza krótkim fragmentem w drugiej połowie, Bad Boys zdominowali to spotkanie całkowicie i wynik 6:1 nie oddaje w pełni przewagi, jaką tutaj mieli. Długo przeszkodę nie do przeskoczenia stanowił jednak bramkarz Szyb, Bartek Pietras, który bronił nieprawdopodobnie i to dzięki niemu do 16 minuty utrzymywał się tutaj wynik 0:0. Ale właśnie wtedy bardzo głupi faul w polu karnym zanotował Paweł Więch, a Paweł Woźniak z rzutu karnego się nie pomylił i rezultat w końcu się otworzył. Za moment mieliśmy powtórkę z rozrywki. Tym razem niepotrzebne trzymanie Michała Pietrasa, rzut wolny dla ekipy z Ostrówka i Mateusz Woźniak silnym strzałem podwyższa prowadzenie Bad Boys. A gdy w 28 minucie golem z własnej połowy (!) wynik na 3:0 zmienił Kuba Stryjek, wydawało się, że jest po herbacie. I właśnie wtedy nastąpił moment o którym pisaliśmy wcześniej. AutoSzyby na chwilę się przebudziły, zdobyły gola na 1:3, a miały jeszcze dwie bardzo dogodne okazje, by zanotować trafienie kontaktowe. Gdyby się udało, być może końcówka meczu wyglądałaby inaczej, a tak Źli Chłopcy przetrwali szczęśliwie ten napór, po chwili sami zdobyli gola i potem było już z górki. Potwierdziła się więc teza, że im lepszy przeciwnik, tym ta drużyna gra lepiej. Być może był to nawet najlepszy drużynowy występ w całej drugiej edycji biorąc pod uwagę wszystkie zespoły. I to musi cieszyć, podobnie jak fakt, że chłopaki kwestię tytułu mają już tylko w swoich nogach. Wystarczy wygrać z HandyMan i będą mistrzami, bo nie ma możliwości, by Green Team odrobił różnicę bramkową, która wynosi w tym momencie szesnaście trafień. A na sukcesie Bad Boysów będzie również zależało… AutoSzybom. Własna wygrana w ostatniej kolejce przy równoczesnej przegranej HandyMan, pozwoli im zająć trzecie miejsce na koniec sezonu. Ambicje były pewnie większe, ale tutaj nie ma co wybrzydzać, zwłaszcza że można skończyć z niczym.
Również wynikiem 6:1 zakończył się mecz między PrefBudem a Retro. Czy można to uznać za niespodziankę? Trudno powiedzieć. Bardziej stabilną formę w ostatnim czasie prezentowali gracze Retro i ten aspekt powodował, że dawaliśmy im tutaj ciut większe szanse na zgarnięcie całej puli. Forma PrefBudu to z kolei jedna wielka niewiadoma. Zawodnicy Rafała Kowalczyka mogą rozegrać wielki mecz, gromiąc konkurenta kilkunastoma golami, by za tydzień męczyć się strasznie i przegrać spotkanie na własne życzenie. Ale w środę wszystko w tej ekipie zafunkcjonowało jak trzeba. Była dobra asekuracja, rywale mieli naprawdę mało dogodnych okazji do zdobycia bramek, a do tego z przodu różnicę robił duet Damian Matuszewski – Wiktor Wiśniewski. Ich przebojowość wielokrotnie generowała dogodne okoliczności do zdobycia bramki i chociaż do przerwy było tylko 2:1, to w drugiej połowie ta przewaga zaczęła się zwiększać. PrefBud nie podpalał się, nie próbował atakować całym zespołem, tylko wszystko robił w sposób wyważony, czyli tak, jak powinien w każdym tego typu spotkaniu. Retro było z kolei niewyraźne. Od samego początku spotkania dało się zauważyć, że ta gra się nie klei a gra zrywami nie mogła przynieść oczekiwanego efektu. I tak jak po drugiej stronie boiska każdy zawodnik mógł o sobie powiedzieć, że zagrał dobre zawody, tak po stronie Retro na pytanie „kto dziś z Was jest z siebie zadowolony?”, chyba żaden gracz z pola nie mógłby podnieść ręki. Tym samym PrefBud jest coraz bliżej piątego miejsca w tabeli, z kolei ich środowi rywale o miejscu w górnej połowie ligowej hierarchii, mogą już zapomnieć na dobre.
A kto wie, czy ostatniej szansy na drugie zwycięstwo w sezonie nie zmarnował The Naturat. Pisaliśmy w zapowiedziach, że pod nieobecność Mateusza Muszyńskiego i Tomka Sieczkowskiego, zespół Szymona Baranowskiego ma duże szanse, by pokusić się o triumf nad Joga Bonito, no ale rzeczywistość nie okazała się tak kolorowa. Rezultat oraz minuty zdobywanych bramek wskazują, że tak naprawdę to wszystko mogło się tutaj zdarzyć, aczkolwiek wystarczy spojrzeć na liczbę oddanych celnych strzałów, by łatwo dojść do wniosku, że sporą przewagę miała Joga. I tak było, lecz od czego The Naturat ma Sergiusza Modzelewskiego. „Serek” bronił niesamowicie i długo naprawiał wszystkie błędy kolegów z pola. Ale w końcu i na niego udało się znaleźć sposób. I co ciekawe – pierwszego gola w tym spotkaniu zdobył Adrian Kozyra, a więc bramkarz Jogi, który przy obecności Darka Wasiluka, przemienia się w zawodnika z pola. I to nie jest pierwszy raz w tym sezonie, gdy dają on krótką zmianę, zdobywa bramkę i schodzi z boiska. To trafienie długo pozostawało jedynym, jakie dane nam było doświadczyć w tym spotkaniu. Nie będziemy też głaskać jednych i drugich, bo trzeba jasno powiedzieć, że długimi fragmentami to była po prostu kopanina i chociaż wynik był na styku, to mecz oglądało się z trudem. Emocje nadeszły dopiero w ostatnich dziesięciu minutach. Najpierw The Naturat doprowadził do remisu, ale już w kolejnej akcji zmarnował to co odrobił i znów musiał gonić. W 44 minucie Patrick Kluk celnie przymierza z rzutu wolnego i znowu na wirtualnej tablicy mamy identyczny dorobek bramkowy. Wtedy trudno było stwierdzić, na czyją stronę przechyli się szala, ale odpowiedź poznaliśmy szybko. Ostatnie słowo należało do Jogi, a konkretnie do Michała Jędrzejczyka, który wykorzystał asystę Daniela Więcka i zamknął wynik meczu w stosunku 3:2. To było zasłużone zwycięstwo graczy Bonito, aczkolwiek przy większej dozie szczęścia The Naturat mógł się tutaj pokusić o punkt. Chociaż on i tak miał go w tym spotkaniu pod dostatkiem i gdyby skończył z remisem, to byłoby to chyba po prostu za wiele.
A ile szczęśliwego zrządzenia losu było w sensacyjnym zwycięstwie Orlika nad HandyMan? To pytanie pewnie zadaje sobie wielu z Was. Tym bardziej, że to spotkanie miało nam również dać odpowiedź, czy sukces Orlika nad Bad Boys był jedynie jednorazowym wybrykiem, czy też wynikową formy, którą Zbyszek Pawlak i koledzy przygotowali na ostatnie kolejki. I dziś już wiemy, że ani tamten triumf, ani ten środowy to nie było dzieło przypadku. Tych analogii między oboma spotkaniami jest zresztą więcej. Bo w obydwu przypadkach to rywale Orlika mieli więcej z gry, dłużej byli przy piłce, ale na tym ich argumenty się kończyły. Zawodnicy z Zabrodzia po raz kolejny zaprezentowali wysoki poziom zespołowości, świetnie się uzupełniali i wzajemnie nakręcali każdą skuteczną interwencją czy to w obronie czy w ataku. No i znowu opatrzność nad nimi czuwała, bo niektóre z bramek jakie zdobyli przedwczoraj, to kolejne z kategorii „jak to mogło wpaść?!”. Idealny przykład to trafienie Adama Anaszewskiego na 2:2, zdobyte… plecami, co możecie zobaczyć na filmiku poniżej. Z kolei HandyManom mało co się udawało. Ale też nie oszukujmy się – przez bardzo długi czas ten zespół grał po prostu zbyt statycznie. Brakowało tutaj kogoś takiego jak Sebastian Laskowski, który dałby akcjom ofensywnym trochę wigoru. Swoje zrobiła również nieobecność Łukasza Mietlickiego, bo i on potrafi na dużej szybkości wyklarować jakąś podbramkową okazję. A swojego rodzaju podsumowaniem był okres od 39 do 41 minuty, gdy Orlik grał w osłabieniu i nawet wtedy Hendymeni nie byli w stanie zbudować niczego konkretnego. I za to wszystko zostali ukarani. Orlik, mimo ogromu pracy jaki włożył w ten mecz, zostawił jeszcze w baku trochę benzyny na ostatnią akcję i w 50 minucie rozgrywający świetne zawody Michał Maciejczuk skierował piłkę do siatki, dając swojej ekipie arcyważny komplet punktów! Nieprawdopodobne! HandyMan nie mogli uwierzyć w to co się stało. Ponieśli niezwykle surową karę za swoją bezradność i brak pomysłu, bo przecież nie tylko stracili szansę na tytuł, ale może się okazać, że nie skończą nawet na podium. A wszystko za sprawą zespołu, który w końcówce sezonu miał głęboko kłaniać się w pas tym najsilniejszym i grzecznie oddawać im punkty. Tymczasem odniósł na nimi drugie zwycięstwo z rzędu, a w niedzielę zagra z The Naturatem. I jeśli wtedy również zwycięży, to humorystycznie można stwierdzić, iż Bad Boys nie zostaną mistrzem dlatego, że są najlepsi. Tylko dlatego, że Orlik wziął się do roboty o kilka kolejek za późno 😉
Wszystkie statystyki z ósmej kolejki znajdziecie już w raportach, czyli po kliknięciu na wynik spotkania w terminarzu. Apelujemy, byście dokładnie zweryfikowali czy wszystko się zgadza i w razie błędów – dali nam znać. A my zabieramy się do dalszej pracy, bo jeszcze kilka tematów wymaga wyprostowania. Do usłyszenia!