
Emocje w debiutanckiej kolejce! Beer Team pierwszym liderem.
Zaczęło się! Wystartowała pierwsza edycja Strefy 6, która już na inaugurację obrodziła aż czterema meczami, gdzie różnica bramek nie przekroczyła dwóch. I nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby tak było co tydzień.
W zapowiedziach podjęliśmy się trudnej misji wskazania potencjalnych zwycięzców meczów pierwszej kolejki. I chociaż w zdecydowanej większości przypadków mieliśmy rację i prawidłowo wytypowaliśmy triumfatora, to jasnym było, że po tak długiej przerwie forma wielu ekip będzie zagadką. Paradoksalnie kwarantanna całkiem nieźle wpłynęła na formę ekipy Bad Boys, która bardzo wysoko postawiła poprzeczkę AbyDoPrzodu. To był pierwszy mecz naszych rozgrywek i trzeba przyznać, że czas zleciał przy nim bardzo szybko. Po pierwszej połowie wynik brzmiał tutaj 1:1 i chociaż przewaga w posiadaniu piłki należała do Kamila Melchera i spółki, to zawodnicy z Ostrówka dobrze się bronili, czasami mieli też trochę szczęścia, ale też kilkukrotnie potrafili stworzyć zagrożenie pod świątynią Piotrka Kozy. A propos bramkarza faworytów, to miał on swój „udział” przy obydwu trafieniach dla Bad Boys – najpierw nabił piłką Kubę Stryjka i mógł tylko patrzeć, jak futbolówka wpada do siatki, a następnie odbił przed siebie strzał jednego z rywali, do piłki dopadł Paweł Woźniak i w tym momencie gracze w żółtych koszulkach byli na prowadzeniu. Jednak w ostatnim kwadransie przewaga AbyDoPrzodu zrobiła się już bardzo znacząca i było tylko kwestią czasu, gdy najpierw ten zespół wyrówna a potem rozstrzygnie sprawę trzech punktów po swojej myśli. Tak też się stało, chociaż Źli Chłopcy też mieli swoje okazje i choć nie było ich tak wiele jak u konkurentów, to przy wykorzystaniu jednej z nich (zwłaszcza przy stanie 2:1), byliby o krok od sprawienia niespodzianki. Ale mimo że ostatecznie się nie udało, Michał Szczapa z postawy swojej ekipy może być zadowolony. Gdyby ta drużyna miała w składzie killera, który wykańczałby stwarzane sytuacje, to kto wie czy o tym spotkaniu nie pisalibyśmy w zupełnie innym tonie. Co do zwycięzców, to widać że potrzebują oni jeszcze trochę czasu, by wejść na swój poziom. Dlatego mimo napotkanych trudności, niedzielny triumf na pewno musi ich cieszyć, chociaż chłopaki powinni też mieć świadomość, że chcąc coś w tej lidze osiągnąć, na wyższy poziom muszą wskoczyć stosunkowo szybko.
Jeszcze większe emocje niż na inaugurację piłkarskiej niedzieli mieliśmy w drugim spotkaniu tego dnia. Lema Logistic podejmowała Joga Bonito i od razu widząc kim dysponują jedni i drudzy, byliśmy niemal pewni, że tutaj będzie gorąco – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tym bardziej, że wiadomo ile znaczy zwycięstwo w pierwszej kolejce. Początek tej rywalizacji zdecydowanie należał do Jogi, która wzmocniona takimi zawodnikami jak Tomek Sieczkowski czy Mateusz Muszyński, po siedmiu minutach prowadziła 2:0. Ale byliśmy pewni, zwłaszcza znając charakter kapitana Lemy Arka Pisarka, że Logistyczni nie zwieszą głów. I tak też było – z minuty na minutę ta drużyna nabierała wigoru i równie szybko jak dwa gole straciła, tak w równie krótkim czasie odrobiła straty. Końcówka premierowej części należała jednak do Bonito – Mateusz Muszyński przebiegł z piłką niemal całe boisko, dograł na dalszy słupek, a tam czekał już Michał Jędrzejczyk i było 3:2. Wydawało nam się, że z racji szerszej ławki rezerwowych, ekipie Jogi uda się w drugiej połowie utrzymać prowadzenie, lecz w obozie Lemy nie brakuje graczy o żelaznych płucach. Jednym z nich był chociażby Darek Piotrowicz, który najpierw wywalczył rzut karny (skutecznie wyegzekwowany przez Marcina Jadczaka), a potem miał asystę przy trafieniu na 4:4 Arka Pisarka. Jak widać ekipa z Radzymina cały czas musiała gonić wynik, ale w 36 minucie za sprawą Kacpra Piątkowskiego w końca wyszła na prowadzenie. I wtedy nikt jeszcze nie przypuszczał, że więcej goli w tym starciu nie zobaczymy. A okazji nie brakowało, bo mimo ogromnego upału, nikt tutaj nie odpuszczał i obydwaj bramkarze musieli być w ciągłej gotowości. W 46 minucie sędzia wysłał na ławkę kar po jednym zawodniku z obu ekip, ale nawet gdy na boisku zrobiło się luźniej, gole nie padały. Przełom mógł nastąpić w 49 minucie. Wtedy żółty kartonik obejrzał Kacper Piątkowski i Joga miała wyborną okazję, by ten mecz przynajmniej zremisować. W jednej z ostatniej akcji w słupek trafił nawet Mateusz Muszyński, ale na więcej zespół Bartka Brejnaka nie było stać. Skończyło się więc porażką, lecz naszym zdaniem sprawiedliwy byłby remis. I nie chodzi tylko o same sytuacje podbramkowe, ale też o poziom zaangażowania i włożonej energii w to spotkanie. Po prostu trochę szkoda, że po tak dobrym, a jednocześnie wyniszczającym meczu, jedna z ekipa musiała opuścić Wolę bez chociażby punktu…
Bez punktu a nawet bez bramki swoje spotkanie skończyli za to zawodnicy The Naturatu. Mimo że nigdy nie widzieliśmy na oczy tego zespołu, to zdając sobie sprawę z potencjału ekipy Beer Team, wiedzieliśmy jak trudny to będzie mecz dla Szymona Baranowskiego i kolegów. Zwłaszcza, że ta konfrontacja – podobnie jak poprzednia – również toczyła się w trudnych warunkach atmosferycznych, podczas gdy The Naturat miał tylko dwóch zawodników rezerwowych. Ale paradoksalnie – początek samego starcia w wykonaniu graczy w fioletowych koszulkach był obiecujący. Chłopaki grali odważnie, bez kompleksów, no ale bańka o tym, że faktycznie mogą tutaj pokusić się o dobry wynik, pękła bardzo szybko. Rywale w piątej minucie objęli prowadzenie, a potem systematycznie je powiększali. Streszczać tego spotkania nie ma co, bo łatwo można się domyśleć, jak ono przebiegało. To była bardzo bolesna lekcja dla przegranych i trzeba ją przeanalizować, zwłaszcza że teoretycznie są w lidze jeszcze silniejsze ekipy niż Beer Team, co sugerowałoby, że 0:17 wcale nie musi być najwyższym wynikiem, jaki tej ekipy się przytrafi. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że będąc w większości przypadków na straconej pozycji, nie można się otworzyć. Bo także tutaj część goli dla triumfatorów padła w sytuacji, gdy The Naturat za wszelką cenę próbował strzelić chociaż jedną bramkę. Trudno, co się stało to się nie odstanie i mimo że ta ekipa z miejsca stała się kandydatem na ligowego outsidera, to mamy nadzieję, że z każdą kolejką będzie psuła coraz więcej krwi swoim przeciwnikom. Natomiast co do Beer Team, to oni muszą o tym meczu zapomnieć. Bo chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że był on pierwszym i jednocześnie ostatnim takim, jaki w Strefie 6 rozegrali.
Pogrom jakiego doświadczyliśmy w poprzednim meczu spowodował, że z dużymi nadziejami na dobre spotkanie oczekiwaliśmy pojedynku między Magnattem a HandyMan. Na papierze zdecydowanym faworytem byli ci pierwsi, ale nawet przy założeniu że ferajna Mariusza Wdowińskiego ma prawdopodobnie większy potencjał piłkarski, to nie mogło być tutaj mowy o lekceważeniu konkurenta. Handymani choćby na Nocnej Lidze Halowej pokazali że mają ogromne serce do gry, a w dodatku to bardzo wybiegana drużyna i trzeba włożyć sporo energii, by ją powstrzymać. W dodatku szeregi tego zespołu wzmocnił dobrze znany Jacek Markowski. Tzn dobrze znany nam, bo Magnattowi chyba nie do końca, albowiem na stoperze nie minęło jeszcze sześć minut, a ten filigranowy napastnik miał już na swoim koncie gola oraz rzut karny, który chociaż okazał się strzałem niecelnym, to piłka po odbiciu się od słupka i pleców bramkarza, ostatecznie wpadła do siatki i nad Orlikiem w Woli uniosła się woń niespodzianki. Sytuacja Magnatta była tym bardziej skomplikowana, że jak w transie bronił golkiper przeciwników – Mariusz Trojanek. W końcu jednak faworyci się przełamali i do przerwy wynik brzmiał 2:2. Niczego on jeszcze nie oznaczał, chociaż fakt odrobienia dwóch goli powodował, że z racji lepszej kondycji psychicznej, większe szanse na końcowy sukces dawaliśmy graczom w biało-czarnych koszulkach. Ale HandyMan nic sobie z tego nie robił. W 32 minucie Sebastian Laskowski wyprowadza swoją drużynę na kolejne prowadzenie i przez następnych kilkanaście minut, Magnatt bije głową w mur. A czas ucieka. Prowadzący mieli nawet szansę by uciec do przodu na różnicę dwóch trafień, ale nie wykorzystali okresu gry w przewadze. Z kolei w 43 minucie popełnili bardzo prosty błąd, pozostawiając totalnie bez krycia Marcina Rychtę. Ten nominalny obrońca wpadł lada moment w pole karne, po czym został powalony na ziemię przez Jarka Rozbickiego. „Oskarżony” nie chciał się przyznać do winy, aczkolwiek naszym zdaniem karny był słuszny, co zresztą możecie zobaczyć na video poniżej. Do piłki ustawionej na wapnie podszedł sam poszkodowany i wygrał wojnę nerwów z Mariuszem Trojankiem. A za chwilę Magnatt już prowadził! Łukasz Godlewski fantastycznie urwał się obronie rywala i oddał celny strzał po dalszym słupku, przy którym bramkarz HandyMan nie miał nic do powiedzenia. Zawodnicy w żółto-czarnych koszulkach próbowali jeszcze wrócić do gry i mieli nawet wyborną okazję na 4:4, ale Norbert Kucharczyk z bliskiej odległości intuicyjnie wybronił strzał Łukasza Mietlickiego. Lepszej szansy przegrywający już sobie nie stworzyli i niestety musieli pogodzić się z porażką. Przychodziło im to z trudem, co możemy zrozumieć, bo zostawili mnóstwo zdrowia na placu boju, a zostali z niczym. Podobnie jak w drugim meczu tego dnia, także i tutaj remis nikomu by chyba krzywdy nie zrobił, no ale w futbolu punktów nie przyznaje się za wrażenie artystyczne. Być może gorycz porażki osłodzi im trochę fakt, że i tak zagrali znacznie lepiej, niż chyba wszyscy się spodziewaliśmy. I oby tak jak najczęściej.
No i przechodzimy do ostatniego meczu, jaki odbył się 21 czerwca. Tutaj także oczekiwaliśmy wyrównanego boju, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał, że to Copa FC będzie miała więcej piłkarskich argumentów. Ta teza miała jednak tę lukę, że o ile zawodników tej ekipy dobrze znamy, to wiele nazwisk po stronie Studio Car nic nam nie mówiło. Dziś już o tę wiedzę jesteśmy mądrzejsi a sam przebieg spotkania skłania nas do stwierdzenia, że Kopacze w 100% zasłużyli na zwycięstwo w inauguracyjnej potyczce. Co więcej – ich wygrana w stosunku 6:4 jest naszym zdaniem stanowczo za niska. Od początku było widać, że ten zespół jest lepiej zgrany, ma więcej indywidualności i że kwestią czasu jest, gdy potwierdzi to bramkami. No i już po 9 minutach było 3:0 dla przybyszów z Klembowa, a łupem podzieliło się trzech różnych graczy. To mogło sugerować, że z każdą minutą rezultat będzie puchł, a ekipie Studio Car grozi wysoka porażka. Ale na szczęście dla widowiska – tak się nie stało. Najpierw gola zdobył dla nich Grzesiek Malczyński, a potem błąd Darka Wasia wykorzystał Darek Rosłon. Copa szybko jednak powróciła do bezpiecznego prowadzenia, a na początku drugiej połowy jej przewaga sięgnęła już czterech trafień. I niewykluczone, że ten dość spory bufor sprawił, że Kopacze trochę spuścili z tonu, co skrzętnie wykorzystali oponenci. Dwa gole zdobyte w końcówce spowodowały, iż mogliśmy tutaj liczyć na emocjonujący finał. Copa na więcej jednak już nie pozwoliła i wynik 6:4 pozostał końcowym. Mimo zgarnięcia trzech punktów pewien mały niedosyt powinien jednak towarzyszyć ich powrotowi do domów, bo można było to wszystko rozegrać w lepszym stylu. Ale też nie chcemy być zbyt surowi, szczególnie że mówimy przecież o drużynie która wygrała. Co do przegranych, to wydaje nam się, że jeśli Adrian Wojda będzie dysponował pełnym składem (a kilku ciekawych graczy będących w kadrze w niedzielę zabrakło), to ten zespół jeszcze pokaże na co go naprawdę stać. Bo to co zaprezentował wczoraj było niestety tylko próbką możliwości, co na ekipę z Klembowa po prostu nie mogło wystarczyć.
Na stronie w zakładce I liga -> Terminarz, klikając na wynik zostaniecie przeniesieni do pełnych statystyk meczowych z niedzieli. Docelowo one będą wyglądały trochę inaczej, ale nie w tym rzecz. Bardzo prosimy byście gruntowanie przeanalizowali wszystkie liczby i dali znać, gdyby coś się nie zgadzało. Przypominamy, że my wciąż uczymy się wprowadzać pewne rzeczy do serwisu, dlatego błędy są nieuniknione. Ale wszystko idzie w dobrym kierunku i zapewniamy iż w niedługim okresie, z naszej strony www będziecie korzystali i szybko i w sposób sprawny. Co zaś się tyczy terminarza na drugą kolejkę, to pojawi się on we wtorek po południu.