Beer Team wygrywa kluczowy mecz. Mateusz Muszyński bohaterem Jogi.


Często jest tak, że pisząc zapowiedzi, zdajemy sobie sprawę iż niektóre nasze typy to bardziej myślenie życzeniowe, aniżeli realna ocena siły poszczególnych drużyn. Ale w piątek nos nas nie zawiódł, bo właśnie wtedy zasugerowaliśmy, że ta kolejka może się źle skończyć dla…

Bad Boys. Źli Chłopcy mieli za sobą serię dwóch niezwykle cennych zwycięstw, dzięki którym mocno zwiększyli swoje szanse na zajęcie miejsca na podium. I gdy jeszcze w 40 minucie prowadzili z Joga Bonito 6:3, nie znalazłby się pewnie śmiałek, który postawiłby jakiekolwiek pieniądze na ekipę Bartka Brejnaka. Ale futbol uwielbia niespodzianki! Joga, która nie miała w tym momencie nic do stracenia, rozpoczęła fantastyczny come back! Najpierw Darka Żaboklickiego strzałem z główki pokonał Kuba Pergoł, a potem sprawy w swoje nogi wziął wspomniany w tytule Mateusz Muszyński. W sześć minut ten lewonożny napastnik zanotował klasycznego hat-tricka, co pozwoliło Bonito objąć prowadzenie, którego gracze w biało-czerwonych koszulkach nie oddali już do końca! Wydawało się, że Bad Boys mają tutaj wszystko pod kontrolą, lecz tym razem to ich spotkało to, czego z ich rąk doświadczyli kilka tygodni temu zawodnicy Copy. Wtedy zawodnicy z Ostrówka odrobili trzy gole różnicy i zaszokowali całą ligową społeczność, a w niedzielę przegrali niemal w identycznych okolicznościach. Nie bez znaczenia była krótka ławka rezerwowych, bo paliwa starczyło przegranym na 40 minut i ostatnich dziesięć jechali już na oparach. To była woda na młyn dla MVP tego meczu, który całe spotkanie męczył swoich rywali i w końcówce wyprzedzał ich jak chciał (jak na video). Ale brawa za te trzy punkty należą się całej drużynie, która nie straciła wiary w zwycięstwo i po ostatnim gwizdku otrzymała za to najlepszą z możliwych nagród. Brawo!

Całkiem pozytywne słowa i to mimo porażki, należą się również Lemie Logistic. Drużyna z Radzymina w rywalizacji z AbyDoPrzodu nie była faworytem bukmacherów a gdy zauważyliśmy, że w jej szeregach brakuje Arka Pisarka i Marcina Jadczaka, to tak naprawdę przestaliśmy wobec niej mieć jakiekolwiek oczekiwania. Ale po drugiej stronie boiska też nie brakowało ubytków kadrowych – Kamil Melcher znów musiał sobie radzić bez Rafała Radomskiego, a do Woli Rasztowskiej nie dojechali także Daniel Kania czy Patryk Skrajny. To zabrało sporo z mocy uderzeniowej ligowych faworytów, ale ostatecznie nie spowodowało, że lider rozgrywek straciłby punkty. Wynik 5:1 sugeruje zresztą, że było to raczej łatwe spotkanie dla przybyszów z Duczek, ale tak akurat napisać nie możemy. Ten rezultat trochę zakłamuje rzeczywistość, bo przez długi czas ten mecz wyglądał tak, że Lema próbowała, starała się, miała przewagę w posiadaniu piłki, tyle że to przeciwnik zdobywał bramki. AbyDoPrzodu punktował oponenta w sposób niezwykle wyrachowany i już do przerwy było tutaj 4:0. To spowodowało, że prowadzący w drugiej części spotkania nie musieli się nigdzie spieszyć i dość spokojnie utrzymali czterobramkowy dystans do końcowego gwizdka. I chociaż takiego scenariusza się przecież spodziewaliśmy, to wydaje nam się, że zwycięzcom te trzy punkty smakowały szczególnie. Nie był to bowiem spacerek, tylko spotkanie gdzie trochę zdrowia musieli na boisku zostawić. A to – tak jak wspomnieliśmy – było spowodowane dobrą dyspozycją Lemy i pozostaje jedynie żałować, że takim składem chłopaki nie zjawili się na poprzedniej kolejce. Bo wówczas ich sytuacja w tabeli mogłaby być dużo bardziej komfortowa niż jest obecnie.

Porażka Lemy i Bad Boys to były z kolei genialne wiadomości dla uczestników kolejnej potyczki. Przy założeniu własnego zwycięstwa Magnatt lub Beer Team mogli wskoczyć na najniższy stopień podium i bardzo przybliżyć się do medali za premierową edycję. I obydwa zespoły były świadome swojej szansy, bo na mecz przyjechały w dobrych składach i z jednym założeniem – dopisania do swojego konta całej puli. Długo nie było jednak wiadomo, komu ta sztuka się powiedzie. Przez bardzo długi czas trwała tutaj bowiem walka na zasadzie „cios za cios” i żadnej z drużyn nie udawało się wyjść na więcej niż jednobramkowe prowadzenie. Był to też mecz błędów, bo co chwilę obserwowaliśmy proste wpadki, które skutkowały koniecznością rozpoczynania gry ze środka boiska. I można chyba powiedzieć, że Beer Team wygrał tutaj dlatego, że tych pomyłek zanotował mniej. Magnatt w drugiej części finałowej odsłony kilkukrotnie w sposób nieodpowiedzialny rozgrywał piłkę i narażał się na kontry, które z zimną krwią wykorzystywał choćby Krzysiek Giera. I gdy w 41 minucie ten zawodnik dał swojej ekipie dwubramkowy bufor, było jasne, że ekipa z Wołomina już do tego meczu nie wróci. Błędy się zresztą mnożyły i z wyniku, który długo oscylował wokół remisu, finalnie skończyło się aż 8:4 dla Łukasza Kowalskiego i spółki. Oznacza to, że Beer Team jest na dobrej drodze do przynajmniej brązowych medali pierwszej edycji, aczkolwiek to jeszcze wyłącznie spekulacje, bo czekają go przecież starcia zarówno z liderem, jak i wiceliderem zmagań. A Magnatt? Ten zespół nie jest już zależny tylko od siebie w kwestii podium i wygląda na to, że będzie się musiał w tej kwestii obejść smakiem. Ale to wszystko wyłącznie na własne życzenie.

W kiepskich humorach Warszawską 41 opuszczali też przedstawiciele HandyMan. Byli oni faworytami mecz ze Studio-Car i to nawet biorąc pod uwagę, że kilku ważnych graczy po ich stronie brakowało. Na spotkanie nie dojechał Jacek Markowski, a zabrakło również lidera defensywy czyli Łukasza Mietlickiego. To na pewno uchyliło furtkę zespołowi Adriana Wojdy, ale trzeba było jeszcze się przez nią przecisnąć. I gdy tak przypominamy sobie ten mecz, to pierwsza rzecz jaka przychodzi nam do głowy, która tłumaczy późniejszy sukces Studio-Car, to większa determinacja. Odnosiliśmy wrażenie, że to właśnie graczom w zielonych koszulkach zależy bardziej, że to oni wykazują większą wolę walki i z tego powodu to oni mogli po 50 minutach zacisnąć pięść w geście triumfu. Kluczowy był początek drugiej połowy, gdzie Studio-Car ze stanu 2:2 zrobiło 4:2 i wiktora była wówczas na wyciągnięcie ręki. HandyMan walczył jednak do końca i być może udałoby mu się odwrócić losy spotkania, gdyby w 40 minucie Sebastian Laskowski wykorzystał rzut karny. Bohater spotkania z Joga Bonito trafił jednak tylko w poprzeczkę, a gdyby pocelował ciut niżej, być może na fali tego trafienia udałoby się coś jeszcze strzelić. To już jednak tylko dywagacje. Tym samym walka o siódme miejsce w tabeli nabiera rumieńców, bo chętnych jest trzech, a krzesło tylko jedno.

Nikt za to nie odbierze już chyba dziesiątej pozycji w tabeli The Naturatowi 😉 Podopieczni Szymona Baranowskiego po serii niezłych występów, gdzie zdobywali też całkiem sporo goli, wczoraj przegrali z kretesem z Copa FC. Można by tutaj w sumie skopiować wszystkie nasze dotychczasowe opisy z udziałem The Naturatu, bo znów chłopakom nie brakowało ambicji czy chęci, no ale przeciwnik był po prostu dużo lepszy. Trochę humorystycznie można nawet stwierdzić, że Darek Waś czyli bramkarz Copy równie dobrze mógłby na to spotkanie nie przyjeżdżać, bo miał tylko jedną interwencję i jego nieobecność niczego by tutaj nie zmieniła. Outsiderzy mieli w dodatku problem kadrowy – przy potężnym upale nie dysponowali żadnym zmiennikiem. To musiało się skończyć źle i wynik 24:0 to chyba i tak najniższy wymiar kary, bo strzałów na bramkę Radka Kani było ponad 50. Kopacze tym zwycięstwem ustanowili tym samym rekord jeśli chodzi o najwyższą wygraną w sezonie, ale wiadomo że im przyświeca inny cel. A seria spotkań „o wszystko”, właśnie się dla nich rozpoczyna.

Wszystkie statystyki z niedzieli zostały już wprowadzone do raportów. Bardzo prosimy o ich weryfikację. A jutro zapraszamy na stronę na dwa wywiady – dowiemy się co słychać w Joga Bonito i ekipie The Naturatu.

Dodaj komentarz

Musisz być zalogowany żeby dodać komentarz.