
Al-Mar nowym mistrzem Strefy 6! Bad Boys wygrywają 2.ligę!
Hegemonia PrefBudu przerwana! Po dwóch sezonach panowania, ekipa Rafała Kowalczyka przekazała palmę pierwszeństwa Bykom z Wołomina!
Zależało nam, by ten wczorajszy dzień był piłkarskim świętem. I był! Gdyby tak wyobrazić sobie wirtualne trybuny, to licząc naszych widzów przed transmisją, łącznie wielki finał oglądało spokojnie ponad 100 osób! To świetny wynik, zwłaszcza jak na wczesną porę rozgrywania spotkania o wszystko. Świetnie wyglądały też liczby na transmisji – mnóstwo polubień, subskrypcji i donejtów – dziękujemy! A pewnie będzie tego wszystkiego jeszcze więcej, bo prawdopodobnie nie wszyscy z Was zasiedli do obejrzenia retransmisji. Link zostawiamy Wam poniżej.
Teraz przechodzimy już do meczów. Finałową serię zainaugurowała para Bad Boys – Drink Team. Ci pierwsi musieli wygrać, by zaszachować Wolę Rasztowską i pozostać w grze o tytuł 2.ligi. Drinkersi chcieli im w tym oczywiście przeszkodzić, bo dla nich nie liczyło się to, kto zostanie mistrzem – oni zamierzali zrobić swoje, co w tym przypadku oznaczało podtrzymanie serii zwycięstw do trzech. No ale nic z tego nie wyszło. Drink Team może mówić o małym pechu, bo Bad Boys na to spotkanie przyjechali w bardzo mocnym składzie. Gdyby więc ekipa Mateusza Wojdy rywalizowała z tym zespołem tydzień wcześniej, to prawdopodobieństwo niespodzianki byłoby większe. A tak marzenia o punktach szybko trzeba było schować do pudełka, bo drużyna z Ostrówka błyskawicznie rozstrzygnęła losy tej potyczki. Już po kwadransie było 3:0 i mogliśmy się przekonać, ile znaczą tutaj bracia Woźniak, bo to właśnie oni zdobyli wszystkie gole w tym krótkim okresie. Drink Team dopiero w 23 minucie otworzył swój dorobek bramkowy, ale na początku drugiej połowy musiał odrabiać już czterobramkowe straty i było jasne, że nie ma tutaj wielkich szans na remontadę. Mimo wszystko chłopaki próbowali i po trafieniach Piotrka Tenderendy oraz Sebastiana Szwaczyka, zmniejszyli różnicę do dwóch goli. Na więcej nie było ich jednak stać. Być może w końcówce udałoby im się przycisnąć przeciwników do muru, lecz plany pokrzyżowała żółta kartka dla bramkarza. Bad Boys mogli więc spokojnie czekać na finałowy gwizdek, a niemal równo z jego sygnałem zdobyli bramkę na 6:3, ustalając wynik spotkania. I wtedy jeszcze nikt nie miał świadomości, że to będzie zwycięstwo na miarę mistrzostwa 2.ligi. Porażka Woli z Magnattem spowodowała, że Źli Chłopcy mogli w domach otwierać szampany. I trzeba sobie powiedzieć jasno – złote medale trafiły w dobre ręce. Bad Boys byli po prostu najlepsi i udowodnili to choćby w bezpośrednim starciu z zespołem Łukasza Barana. Poza tym nie ponieśli żadnej porażki, co również ma swoją wymowę. Można jedynie żałować, że sukcesu nie dane im było celebrować na boisku, ale za kilka dni nikt nie będzie o tym pamiętał. Ze swojej strony gratulujemy im końcowego zwycięstwa i czekamy na nich w 1.lidze, bo na pewno nie będą tam chłopcem do bicia. Co do Drink Teamu, to chociaż cały sezon można uznać za średnio udany, to wiemy, że zarząd drużyny już myśli o tym co zrobić w kolejnej edycji, by było lepiej. Kręgosłup zespołu jest i potrzebne są jeszcze detale. Komuś trzeba będzie podziękować, komuś zaproponować grę i przy mądrych ruchach kadrowych, ten zespół może być tam, gdzie dziś są Bad Boys. I piszemy to z pełną odpowiedzialnością.
A od godziny 10:00 rozpoczął się proces wyłaniania nowego/starego mistrza naszych rozgrywek. Broniący tytułu PrefBud potrzebował zwycięstwa nad Al-Marem, by zrobić coś, czego w Strefie 6 jeszcze nikt nie dokonał – wygrać 1.ligę po raz trzeci z rzędu. Ale już na starcie pojawiły się małe problemy. Brakowało Dominika Penkula, nie było Błażeja Rejnusia, a Marcin Szymański pojawił się na boisku chyba tylko na własną odpowiedzialność i już po pierwszej akcji schodził z niego z grymasem bólu. W Al-Marze sytuacja kadrowa wyglądała trochę lepiej, chociaż Błażej Kaim, Karol Sochocki czy Wojtek Kulesza bardzo by się w takim meczu przydali. No ale to wraz z pierwszym gwizdkiem przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Pierwsza połowa to długimi fragmentami były klasyczne piłkarskie szachy. Nikt nie chciał popełnić błędu, bramkarze nie mieli dużo do roboty i ten impas trwał do 17 minuty. PrefBud przejmuje piłkę, Michał Łapiński wystawia ją Konradowi Kanonowi, a ten pakuje do pustej bramki i jest 1:0. A gdy na początku drugiej odsłony Patryk Czajka mija trzech rywali i po jego akcji Konrad Kanon znowu pokonuje Maćka Sobotę, wydaje się, że Al-Mar znów będzie się musiał obejść smakiem. I kto wie, czy właśnie wtedy, czyli dokładnie w 28 minucie, nie nastąpił punkt zwrotny tego spotkania. Bo Al-Mar w końcu złamał defensywę przeciwnika i to uskrzydliło zawodników, którzy przejęli kontrolę nad spotkaniem. Za chwilę był już remis i wydawało się, że kolejne gole dla pretendentów są tylko kwestią czasu. Ale PrefBud ani myślał odpuszczać. Patryk Czajka wykorzystuje rzut karny i to ekipa z Tulewa znów jest bliżej złota. Tyle że obrońcy tytułu za szybko tracili to, co uzyskiwali z takim trudem. Wystarczyło bowiem kilka podań po rozpoczęciu gry i Al-Mar od razu wyrównał, a na listę strzelców wpisał się Adam Baran. W 37 minucie przypomniał o sobie z kolei Mateusz Muszyński. Do tego momentu to nie był jego dobry mecz, ale tym razem zachował się tak jak powinien i zmusił do kapitulacji Alberta Piechocińskiego. PrefBud zdawał sobie sprawę, że w tym momencie jest o kilkanaście minut od przekazania władzy. Nie chciał się z tym pogodzić Patryk Czajka, który w 39 minucie znów skutecznie wyegzekwował rzut karny i mieliśmy remis! I trudno było wtedy napisać jakikolwiek scenariusz następnych fragmentów tego spotkania. To mogło się przechylić na każdą ze stron, lecz jak się okazało – więcej zimnej krwi zachował Al-Mar. W 40 minucie Rafał Błoński znajduje sposób na golkipera PrefBudu, a gdy na 180 sekund przed końcem Łukasz Godlewski podwyższa stan posiadania swojego zespołu, wszystko staje się jasne. AL-MAR WOŁOMIN MISTRZEM SZÓSTEJ EDYCJI STREFY 6! W obozie triumfatorów zapanowała euforia, bo wszyscy zdawali sobie sprawę, że trudno byłoby przeżyć kolejną porażkę a potem czekać wiele miesięcy na rewanż. Nie było jednak łatwo, natomiast nie ma wątpliwości, że wielki finał wygrała drużyna lepsza. Przede wszystkim triumfatorzy zrobili to, co nie udało się do tej pory nikomu – powstrzymali Patryka Czajkę. Bo nie przypominamy sobie spotkania, w którym ten zawodnik nie zdobył gola z gry. W niedzielę oczywiście miał swoje momenty, był najlepszym graczem w białej koszulce, ale Al-Mar skutecznie uprzykrzył mu życie. Czasami za pomocą fauli, subtelnego przytrzymywania, lecz w znakomitej większości czystymi interwencjami, które nie pozwalały rozpędzić się temu zawodnikowi. A wiadomo, że gdy Patryk ma problemy, to ma je cały PrefBud. Ale prawda jest też taka, że byli już mistrzowie Strefy 6 zagrali dużo słabiej niż w spotkaniu tej samej rangi wiosną. Wtedy to była genialnie pracująca maszyna, a teraz już w trakcie sezonu chłopaki mieli swoje problemy i wczoraj nie udało się ich przykryć. Al-Mar to wykorzystał a czynnikiem decydującym była tutaj zespołowość. Każdy dołożył małą cegiełkę stanowiącą fundament pod zwycięstwo i to nie są jedynie słowa, bo wystarczy spojrzeć na raport meczowy, gdzie przy aż sześciu zawodnikach wpisana jest bramka lub asysta – w PrefBudzie było ich tylko trzech. To zrobiło tutaj decydującą różnicę. I cóż – kolejna odsłona wielkiej rywalizacji między tymi dwoma drużynami przechodzi do historii. I chociaż chciałoby się takich meczów oglądać jak najwięcej, to mają one swój wyjątkowy smak właśnie dlatego, że tak długo przychodzi nam na nie czekać. Kolejna część wiosną 2023? Nie mielibyśmy nic przeciwko! A za ten mecz i cały sezon, wielkie brawa dla jednych i drugich! Lepszej wizytówki Strefy 6 nie mogliśmy sobie wyobrazić.
A gdy kończył się wielki finał, to zachęcaliśmy oglądających nas widzów, by jeszcze trochę zostali, bo za chwilę miał się rozpocząć mały finał, a więc rywalizacja o trzecie miejsce między AutoSzybami a OknoTech. Kto się nas posłuchał i liczył na wielkie emocje – możemy go jedynie przeprosić. Wynik 9:3 nie pozostawia większych złudzeń co do przebiegu spotkania oraz tego, kto był tutaj lepszy, chociaż dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że w pełni oddaje on to, co działo się na boisku. I chodzi tutaj głównie o pierwszą połowę spotkania, gdzie jedni i drudzy stworzyli sobie bardzo podobną liczbę okazji, lecz różnica polegała na tym, że Szyby miały niemal 100% skuteczność (na 9 strzałów celnych – 7 bramek), z kolei gracze OknoTech prześcigali się w marnowaniu dogodnych okazji. Wynik 7:1 po 25 minutach to był nokaut, ale przegrywający pretensje mogli mieć tylko do siebie. Oczywiście ktoś powie, że przy takim wyniku to nawet gdyby OknoTech zdobył 2-3 gole więcej, to niewiele by zmieniło. Ale nie do końca, bo okazje które marnowali podopieczni Adriana Wojdy były głównie przy wyniku 0:1 i 0:2, gdzie scenariusz tego spotkania dopiero się tworzył i każdy gol mógł go zmienić. No ale w tym momencie to już bez znaczenia. Druga odsłona była już pod względem wykorzystywania szans bardziej wyrównana, OknoTech zdobył nawet dwie bramki z rzędu, czym zmniejszył straty do 3:7, ale to był tylko łabędzi śpiew tej ekipy. Ostatecznie przegrał różnicą sześciu goli i musiał się obejść smakiem w kontekście najniższego stopnia podium. I wydaje nam się, że ten końcowy układ TOP 3 jest sprawiedliwy. AutoSzyby na przestrzeni całego sezonu zasłużyły na to, by zgarnąć medal i chociaż marzyły o złocie, to brąz również ma swoją wartość. Tym bardziej, jeśli dołożymy do niego triumf w Pucharze Ligi. Na tę najcenniejszą zdobycz być może jest jeszcze dla nich za wcześnie, ale jak pokazał mecz z PrefBudem (ten który wygrali) – od czołówki dzieli ich coraz mniej. Również OknoTech ma za sobą całkiem udane dwa miesiące, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie zawsze dopisywała frekwencja. Poza tym nie zapominajmy, że to był beniaminek elity, który zdobył mnóstwo doświadczenia i w przyszłym sezonie będzie jeszcze groźniejszy. I tak jak teraz czwarte miejsce można uznać za sukces, tak za rok musi stanowić dla nich absolutne minimum.
Gdy kończył się mecz Szyb z OknoTechem, znaliśmy już obsadę podium 1.ligi. Teraz pozostało nam rozstrzygnąć kto zajmie miejsca na podium w 2.lidze i tutaj pozostała tylko jedna niewiadoma, a więc obsada trzeciego miejsca. Na pole position w wyścigu o brąz stali Old Stars, którzy potrzebowali remisu z Kustoszami, aby sięgnąć po historyczny sukces. To miała być formalność, bo Kustosze nie mieli na swoim koncie ani jednego punktu i chyba nikt nie zakładał, że ich forma wystrzeli na tyle, że sprawią tutaj faworytom jakieś problemy. Zwłaszcza, że znów grali bez bramkarza a ich ławka rezerwowych ponownie była dość wąska. Po drugiej stronie boiska wyglądało to znacznie lepiej, no ale nie możemy się dziwić – stawka robiła swoje. I dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że faworytów w jakikolwiek sposób sparaliżował cel, jaki mieli do zrealizowania, natomiast widać było, że trudno im było wejść na maksymalny poziom koncentracji. Ale czy możemy się dziwić? Każdy im tutaj dopisywał trzy punkty, rywal miał swoje problemy – to wszystko sugerowało nie tyle co łatwe zwycięstwo, ale wręcz pogrom. Kustosze podeszli jednak do tego spotkania bardzo dzielnie. Długimi fragmentami naprawdę nie było widać, że są zespołem, który w tej edycji ani razu nie udowodnił swojej wyższości nad rywalem. Fajnie prezentował się Kuba Jankowski, defensywę dobrze trzymał Kuba Suchenek i to powodowało, że w 9 minucie drugoligowy outsider był nawet przez chwilę na prowadzeniu. Old Stars wzięli się jednak w garść, doprowadzili do stanu 4:2, by za chwilę znów wypuścić sytuację z rąk. Przeciwnicy wykorzystywali stwarzane przez siebie okazje, w jednej sytuacji mieli też szczęście, bo prosty błąd popełnił bramkarz Janek Lewandowski, no i w 17 minucie ponownie mieliśmy remis. Końcówka pierwszej połowy należała jednak do „Pomarańczowych” – trzy gole z rzędu i zapowiadało się na spacerek w drugiej części. Kustosze mieli jednak inne plany. Chłopaki nie załamali się tym, co wydarzyło się pod koniec premierowej odsłony i w 38 minucie byli tylko o bramkę z tyłu! Oddech Old Starsom przywrócił Krzysiek Zych i chociaż spodziewaliśmy się, że tutaj padnie jeszcze trochę goli, to wynik ustalony przez tego zawodnika pozostał końcowym. A to oznaczało jedno – Old Stars trzecią drużyną 2.ligi sezonu Jesień 2022! I to w pełni zasłużenie, bo śmiało możemy ich nazwać trzecią siłą zaplecza elity. Mądre transfery, coraz lepsza gra, ładna dla oka piłka – po prostu klasa! Co więcej – w przyszłym sezonie trzeba ich będzie traktować w roli faworyta 2.ligi i ciekawe jak sobie z tym nowym doświadczeniem poradzą 😉 Ale jesteśmy o nich spokojni. Co do Kustoszy, to chwała im za to, że mimo serii porażek grali do końca, nikomu nie odpuścili i mimo ostatniej lokaty bardzo cenimy sobie ich udział, bo to naprawdę mega sympatyczna ekipa. Widzimy zresztą dużo analogii między nimi a Old Stars. „Pomarańczowi” byli kilka miesięcy temu w identycznym miejscu co oni, a wszyscy widzimy gdzie są dziś. A Kustosze mają wielu fajnych graczy i jeżeli popracują nad składem, zachowując jednocześnie trzon zespołu, to lepsze wyniki są tylko kwestią czasu. Dlatego trzymamy kciuki, by ten projekt nie umarł i byśmy wiosną mogli się spotkać ponownie.
A wszyscy już wiemy, że chyba największym przegranym końcówki sezonu jest Wola Rasztowska. My nie widzieliśmy szans, żeby na ostatniej prostej ktoś mógł ich wyprzedzić, chociaż zdawaliśmy sobie sprawę, że nikt czerwonego dywanu tej ekipy nie wyłoży. Ale o ile porażkę z Bad Boys można było wkalkulować, to klęska z Magnattem jest czymś absolutnie sensacyjnym. I to na kilku płaszczyznach. Po pierwsze – Wola w niedzielę w 12 minucie prowadziła już 2:0. A mogła wyżej, bo w tym fragmencie spotkania grała bardzo dobrze i spokojnie mogła sobie wyrobić większą przewagę. Po drugie – rywalizowała z zespołem, który nie dość, że o nic już nie grał, to ledwo się na ten mecz zebrał. Brakowało wielu zawodników z podstawowego składu i patrząc na miny zawodników dawnego Stankana przed spotkaniem, to wyglądało to tak, jakby przyjechali na mecz tylko po, by nie było walkowera. Wynik nie zdawał się mieć dla nich większego znaczenia. No ale gdy w 17 minucie zdobyli bramkę kontaktową, ten mecz się odmienił. Wola zupełnie straciła koncepcję, z kolei Magnatt był piekielnie skuteczny i niemal ilekroć przekraczał połowę boiska, to wracał z łupem. Niesamowitą partię rozgrywał Damian Paź. Dopiero później się okazało, że być może był na to spotkanie motywowany przez Bad Boys, bo podobnie jak oni, również mieszka w Ostrówku. No i to właśnie on w 27 minucie doprowadził do wyrównania, a lada moment wyprowadził ekipę z Wołomina na prowadzenie. To również po jego akcji na 4:2 podwyższył Seweryn Rejmer. A Wola tylko stała i parzyła, jakby nie dowierzała temu, co dzieje się na boisku. A jej losy zostały przesądzone w 39 minucie, gdy po raz kolejny pokarał ich Damian Paź. Wynik 5:2 był już nie do odrobienia, tym bardziej, że faworyci nawet jeśli wciąż walczyli, to niewiele im wychodziło. Dopiero w ostatniej akcji meczu udało im się przełamać impas, jednak to było zdecydowanie za mało jak na ich potrzeby. Porażka 3:5 oznaczała wypuszczenie z rąk niemal pewnych złotych medali. Ale z drugiej strony – być może jest trochę tak, że Wola skorzystała trochę na chwilowej słabości Bad Boys i dobrym terminarzu? Ta konstatacja nie jest może przyjemna, natomiast wydaje się być wiarygodna, bo w kluczowym momencie chłopaki po prostu zawiedli. Inna sprawa, że chociaż rozczarowanie jest spore, to plusy ujemne nie mogą przysłonić plusów dodatnich 😉 Ta druga lokata to również duże osiągnięcie, wielu zawodników tej ekipy pokazało się z fajnej strony i jeśli w przerwie między sezonami Łukasz Baran znajdzie kogoś, kto trochę przyspieszy grę i wprowadzi tutaj więcej elementu zaskoczenia, to w podobnej sytuacji wiosną, ta drużyna swojej szansy już nie zmarnuje. A chyba wszyscy czytający ten opis zgodzą się, że jest swojego rodzaju chichotem losu, że ekipą która pozbawiła ich złota jest Magnatt. Drużyna, która być może miała najbardziej luźny stosunek do rozgrywek ze wszystkich ekip uczestniczących. Ale jednego nie można jej odmówić – oni potrafią grać w piłkę. Remis z Bad Boys, wygrana z Wolą – tego na poziomie 2.ligi nikt poza nimi nie dokonał. To wszystko trzeba tylko lepiej poukładać organizacyjnie a ponieważ mają na to aż pięć miesięcy, to może uda się to ogarnąć. Chociaż z nimi nigdy nic nie wiadomo…

Ustalenie podium 2.ligi oznaczało, że bez względu na wynik swojego spotkania, bez medali skończy Retro. Ale ponieważ ta ekipa raczej musiała się tego spodziewać, to wiedzieliśmy, że w swoim ostatnim podejściu nie zlekceważy FC Radzymin i podejdzie do tego spotkania tak, jakby faktycznie był to mecz o coś. Przeciwnicy również nie mogli swojej pozycji ani pogorszyć ani poprawić, natomiast po serii czterech porażek z rzędu, na pewno chcieli ponownie poczuć smak zwycięstwa. Grali jednak bez Radka Gajewskiego, a wiec swojego najlepszego zawodnika w ostatnich tygodniach, z kolei Retro dysponowało niemal wyjściowym garniturem, co kazało nam myśleć, że sensacji raczej nie uświadczymy. I mimo, że mecz faktycznie zakończył się tak, jak większość przewidywała, to FC Radzymin ze swojej postawy powinien być zadowolony. To był ich kolejny mecz, gdzie stworzyli sobie naprawdę dużo okazji podbramkowych, a z przodu pierwsze skrzypce grał Stepan Kokhan. Ten zawodnik zdobył w niedzielę cztery z pięciu goli całego zespołu, a fantastyczna była przede wszystkim bramka na 1:1, po cudownym woleju z dobrych kilkunastu metrów. Dobra postawa tego gracza, połączona z momentami niefrasobliwości w obozie Retro spowodowała, że FC Radzymin wyszedł tutaj ze stanu 1:3, na 4:3! Być może niektórzy pomyśleli nawet, że Retro nie da rady wyjść z opresji, jednak już podczas transmisji sugerowaliśmy, że jeżeli ten zespół ponownie wskoczy na swój poziom, to szybko załatwi sprawę. I tak też było. Od stanu 3:4, faworyci zdobyli cztery gole z rzędu i to wszystko w zaledwie pięć minut. Ale to nie stanowiło zaskoczenia. To zespół dużo bardziej doświadczony, mający w swoich szeregach graczy, którzy łatwo potrafią kreować sobie wolną przestrzeń i sytuacje podbramkowe. Ostatecznie podopieczni Patryka Kukwy wygrali 7:5 i zakończyli zmagania tuż za podium. Wiadomo – ambicje były większe, potencjał tego zespołu spokojnie predestynował do tego, by zgarnąć jakiś medal, lecz coś znowu tutaj nie zagrało tak jak trzeba. I to pomimo zdobycia aż 46 goli! Jesteśmy jednak dalecy od jakiejkolwiek krytyki, bo tutaj naprawdę zdecydowały detale, a konkretnie głupio przegrany mecz z Old Stars – gdyby nie on, dziś zamiast łyżki dziegciu, byłaby beczka miodu. Trudno. Jeśli zaś chodzi o FC Radzymin, to brawa dla nich za ten ostatni mecz. Była walka, były chęci, były okazje – tak to powinno wyglądać zawsze. To zespół wciąż na dorobku, który dopiero poznawał naszą ligę, przed którym sporo nauki, ale w końcówce sezonu Robert Kawałowski chyba poznał odpowiedzi na wiele pytań, czyli na kogo naprawdę może liczyć i na kim może budować skład na kolejną edycję. A ta wiedza to ogromny kapitał, dzięki któremu FC Radzymin będzie w przyszłym sezonie jeszcze bardziej konkurencyjny niż teraz.
3:1 – takim wynikiem zakończył się natomiast przedostatni mecz z wczoraj, w którym wzięły udział ekipy Al-Maj Car i Black Dragons. I tak prawdę mówiąc, to najchętniej dość szybko zapomnielibyśmy o tym spotkaniu. Kto oglądał transmisję ten wie, że tutaj więcej niż piłki w piłce, było fauli i niepotrzebnego gadania. Potwierdzają to liczby – markowianie łącznie przerywali grę w sposób nieprzepisowy 14 razy, przeciwnicy 7 razy, z kolei strzałów celnych mieliśmy łącznie zaledwie trzynaście. Ale tego też trochę się spodziewaliśmy, zwłaszcza że jedni i drudzy przyjechali w dość okrojonych składach na tę konfrontację. Czarne Smoki nie dość że nie miały ani jednego na zmianę, to w bramce musiał stanąć Sebastian Turowski. Po stronie ekipy Grześka Wojdy rezerwowych było dwóch, chociaż Patryka Skrajnego trzeba traktować w kategoriach połówki, bo to zawodnik podatny na kontuzje i niestety po tym meczu również miał problem z opuszczeniem boiska o własnych siłach. A samo spotkanie? Hmm, nikogo oszukiwać nie będziemy. Dużo wali, dużo prób, natomiast efektów z tego było niewiele. Napiszemy wprost – jedyny moment, kiedy tutaj naprawdę było się czym zachwycać, to kapitalna bramka Mateusza Kostrzewy z 41 minuty. Popularny „Panterka” genialnie przymierzał z dystansu, piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki i Sebastian Turowski nie miał żadnych szans. A nie dość, że był to piękny gol, to jeszcze ważny, bo dający Al-Maj Car prowadzenie 2:1. Wcześniej to Black Dragons zainkasowali premierowego gola w tym spotkaniu, a przy stanie 1:1 mieli setkę. Zmarnował ją jednak Maciek Markwart, a potem otrzymaliśmy tę wisienkę na torcie od wspomnianego Mateusza Kostrzewy. Młode Wilki z Wołomina musiały w tym momencie postawić wszystko na jedną kartę, w niektórych akcjach wspomagał ich nawet bramkarz, a od 46 minuty przez 120 sekund grali w przewadze. I mimo, że mieli swoje sytuacje, to nie potrafili doprowadzić do remisu. Zemściło się to w ostatniej akcji spotkania, gdy piłkę z najbliższej odległości do ich bramki wpakował Krystian Karolak. Trzy punkty pojechały więc do Marek i to ten zespół zakończył rozgrywki na piątym miejscu. Nie wiemy, jakie były założenia, ale realnie oceniając, to chyba nic więcej nie dało się zrobić. Nie dość, że czołowa czwórka była po prostu lepsza, to Al-Maj sam sobie nie pomagał. Problemy z regularnym bramkarzem, mecze gdzie brakowało głębi składu, no ale najważniejsze, że udało się pozostać w najwyższej klasie rozgrywkowej, bo to wcale nie była taka bułka z masłem. Czy na wiosnę będzie lepiej? Na ten moment nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ale fajnie że choćby pod względem strojów, ta ekipa wreszcie weszła na wyższy poziom 😊 Z kolei Black Dragons zakończyli sezon w średnim stylu, ale ich motywacja też nie była specjalnie wysoka. Sezon zaczęli nieźle, wiele meczów przegrali dosłownie na fotofiniszu i gdyby tak ocenić ich całościowo, to lokata końcowa była gorsza niż sama gra. Według nas muszą pomyśleć o wzmocnieniu zespołu, być może wrócą do nich zawodnicy kontuzjowani, bo grać w 7-8 osób to trochę za mało, szczególnie jeśli szybko chcą nawiązać do złotych czasów z dwóch wcześniejszych edycji.
A ponieważ jest już późno a chcemy tę relację oddać Wam jak najszybciej, to w kwestii ostatniego spotkania od razu przejdziemy do podsumowania. Ale to nie jest tak, że determinuje nas tutaj pośpiech. Po prostu starcie między Show Teamem a RDK Szewnicą rozstrzygnęło się już po 12 minutach. Sprawę błyskawicznie załatwił Adam Michalik, który zdobył cztery gole z rzędu i boleśnie pozbawił przeciwników złudzeń dotyczących punktów. Co najgorsze – Show Team dwie z tych bramek podarował Adamowi na złotej tacy, a takiemu gościowi sprawę trzeba utrudniać, a nie ułatwiać. Dopiero w końcówce pierwszej połowy ekipa Przemka Matusiaka trochę się obudziła, zmniejszyła nawet połowę strat, a na początku drugiej części miała okazję, by zdobyć bramkę kontaktową. No ale to byłoby na tyle. Szewnica na więcej nie pozwoliła i nawet gdy goli nie zdobył jej supersnajper, to do gry weszli inni, jak np Adam Pietkiewicz czy Łukasz Pokrzywnicki. Do końca spotkania prowadzący kontrolowali przebieg, nie dali oponentom doskoczyć na bliżej niż trzy gole a finalnie okazali się lepsi o pięć, triumfując 10:5. Tym samym to Show Team zajął ostatnie miejsce w 1.lidze i trzeba powiedzieć, że tymi ostatnimi dwoma spotkaniami trochę popsuł swój ogólny obraz z całego sezonu. Wiadomo, że wpływ miały na to również nieobecności, bo czy w tę niedzielę czy w poprzednią, brakowało wielu podstawowych graczy, ale to nie może być wieczna wymówka. Z jednej strony ta ekipa trochę doświadczyła spotkania ze ścianą, bo jak się okazało różnica między naszymi poziomami rozgrywkowymi jest duża. Lecz z drugiej strony – to doświadczenie na pewno zaprocentuje. Show Team wciąż ma papiery na fajne wyniki, natomiast minie jeszcze trochę czasu, zanim będzie miał coś do powiedzenia w elicie Strefy 6. Ale podobnie było w 2.lidze, a wszyscy wiemy jak się skończyło, dlatego bez względu na to gdzie przyjdzie tej drużynie zagrać na wiosnę, to wiemy, że oni przygotują się do tego najlepiej jak tylko można. A Szewnica? W tym meczu była dużo lepsza i jest takie poczucie, że nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Ale przecież nikt nie zabronił im wygrać w tym sezonie jednego spotkania więcej. Na pewno nie pomogła kontuzja Marcina Białka, który trzymał tę drużynę w ryzach i być może w starciach które kończyły się na styk, byłby w stanie pomóc. Tylko że to już wyłącznie teoria. W naszej ocenie Szewnica powinna pozostać w ekstraklasie Strefy Szóstek, bo na 2.ligę jest zdecydowanie za mocna. I jeśli faktycznie tak się stanie, to będzie to z korzyścią zarówno dla niej, jak i dla innych uczestników 1.ligi. Bo mecze z RDK to zawsze gwarancja wysoko zawieszonej poprzeczki, a przecież o to w tym wszystkim chodzi.
Wszystkie statystyki z minionej serii gier znajdziecie już w raportach, czyli po kliknięciu na wynik spotkania w terminarzu. Apelujemy, byście dokładnie zweryfikowali czy wszystko się zgadza! Prośba, by zgłosić nam każdą pomyłkę. Jednocześnie zachęcamy Was, by naszą stronę jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie odwiedzać regularnie, bo będzie się tutaj dużo działo!
PS: Czytasz nasze relacje? Polub je na Facebooku TUTAJ.